Rozdział 25.

317 52 14
                                    

— Rekrucie!

— Luka!

— Stary!

Słyszałem przekrzykujące się głosy, dochodziły jakby zza muru. Do oczu wdzierało się ostre światło, zamrugałem kilkakrotnie, by się doń przyzwyczaić. Czułem pod głową czyjąś dłoń, jej ciepło uderzyło we mnie niczym kamień w potylicę.

Rozmazane kształty powoli nabierały ostrości.

— Kim… — odchrząknąłem, czując dziwną suchość w gardle — Kim wy jesteście? I… gdzie… gdzie jestem?

Minione zdarzenia uderzyły we mnie z siłą tupiącego słonia. Namiot. Ołowiany Żołnierz. Ucieczka. Walka. Czarny Kot. I… i Biedronka.

Biedronka.

Zerwałem się nagle, co spowodowało falę zawrotów w głowie.

— E, nic mu nie będzie — skomentował jakiś głos. — Rozejść się! A wy dwoje zabierzcie go do namiotu, jest zwolniony z zajęć do posiłku.

Usłyszałem, jak parę stóp odchodzi, tupiąc głośno. Westchnąłem, próbując złapać oddech.

Biedronka.

Spojrzałem spod rzęs na przytrzymujące mnie postacie. Kim poklepał mnie po ramieniu, natomiast Adrien sprawdzał tętno na ręce.

— To mi się nie śniło, prawda? — wychrypiałem. Adrien skinął głową, nie podnosząc wzroku ze skupionym wyrazem twarzy.

Westchnąłem głośno.

— Cholera… — zakląłem. Kręcenie w głowie nieco ustało, choć świat wciąż się lekko rozmazywał.

Kim poklepał mnie po plecach, a Adrien, z uśmiechem na twarzy, zapytał, czy czuję się lepiej. Chciałem mu odpowiedzieć, że poza złamanym sercem na miliony kawałeczków i zdruzgotaną duszą jest ze mną wszystko w porządku, nic tylko skakać i śpiewać. Ale wewnętrzny spokój, dzięki któremu udało mi się wyciszyć, nakazał mi ugryźć się w język.

Spojrzałem w las.

Biedronka.

Zanim zemdlałem, widziałem, jak wbiega do tego lasu, między te drzewa. Byłem tak bliski odkrycia jej tożsamości. Znowuż tak daleki.

Biedronka.

Las zdawał się mnie wołać, szum jego liści wykrzykiwał jej imię — to przybrane, nie prawdziwe. Każdy najmniejszy podmuch wiatru, który wprawiał gałęzie w ruch, śpiewał. Kusił. Wystarczyło, abym tam wbiegł. Nogi już się przygotowywały do biegu.

Biedronka.

Czułem, jak bije mi serce, jak chce się wyrwać z piersi. Pognać w ślad za nią, ponieść mnie ku niej. Byłem gotów rzucić się w las, choćby głowa miała mi pękać od środka z bólu, choćby świat stałby się rozmazany. Ale miałem w sobie tę chęć uwolnienia się spod jarzma osłabienia. Musiałem tylko tam pobiec, nim będzie za późno.

Biedronka.

To słowo jakby wyryło się w moim sercu. Wybijało je rytmicznie, litera po literze. Czas jakby stanął w miejscu, świat wyciszył się. Dochodziły mnie jedynie dźwięki lasu, jęk starych, spróchniałych gałęzi oraz śpiew ptaków, tak bardzo melodyjny i słodki. A także mój oddech. Byłem w stanie wręcz wyobrazić sobie, jak wydychając powietrze, zmieniam je w biednego, malutkiego ludzika, który zabiera ze sobą jakąś część mych smutków i zawodzeń.

Biedronka.

Wiedziałem, że właśnie umykała mi ostatnia szansa, aby ją znaleźć. Chciałem tylko porozmawiać, dowiedzieć się, czy mam rację. Dowiedzieć się, czy moje gdybanie jest właściwe.

Dwór Paris | MIRACULOUS - porzuconeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz