Rachel
- Synku idziemy znów do kancelari, cieszysz się? - zapytałam, po przeczytaniu e-maila, mówiącego o tym, że przedszkole Colina jest nieczynne do końca następnego tygodnia.
- Tak! - pisnął szczęśliwy chłopczyk, klaskając ochoczo w ręce. Pokręciłem rozbawiona głową i wyszłam z auta, uprzednio odpinajac pasy synowi.
Po chwili z pojazdu wybiegł uradowany Colin, skacząc wokół własnej osi i pędem ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Pognałam za rozbrykanym chłopcem aż do wejścia do budynku gdzie przywitałam się ze wszystkimi.
Mały Colin stał obok mnie cały podekscytowany, trzymając moją rękę. Ostatnio dużo opowiadał o jakimś panie, który często przesiaduje w kancelarii. Ponoć dużo czasu rozmawiają ze sobą i to już od ponad tygodnia. To trochę niepokojące, że trzyletni syn cieszy się na spotkanie z jakimś dorosłym mężczyzną. Jednak skoro w takim czasie nic mu nie zrobił to nie ma złych zamiarów. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Gdy usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk otwieranej windy, wyszliśmy z niej w podskokach. Znaczy to mój syn tak wyszedł, ja raczej wlokłam się za nim z niemrawa mianą.
- Hej Gwen - przywitałam się z pracownicą - Zajmiesz się tym urwisem, prawda? - zapytałam z nadzieją.
- Pewnie. Z resztą odkąd pan Whi... - zaczęła, ale nie dokończyłam przez głośny pisk mojego synka.
- Mamo, mamo, mamo! - wołał mnie Colin, ciągnąć za rąbek bluzki. - Pacz! Pacz! - powiedział i pociągnął mnie w kierunku białej sofy na której ostatnio spędza zdecydowanie większość czasu.
- O co chodzi, Colin? - zapytałam zaniepokojana, klękając przed nim.
- Widzisz? - zapytał, pokazując coś na ziemi. Podeszłam bliżej niego i zmrużyłam oczy. Widząc dwadzieścia dolarów, wybuchnełam śmiechem. - Z ciego się śmiejeś, mami? - Ciakawość synka, przezwyciężyła, ukazując naturę jego parszywego ojca.
- Z nieczego synku - powiedziałam, czochrając mu włosy. - Możesz sobie wziąść te pieniążki. Zostaną na nowy rower - powiedziałam, a w jego błękitnych oczkach zabłysnęła dziecięca radość.
Colin z szerokim uśmiechem, klapnął na kanapę, wymachując nogami na wszystkie strony i trzymając w ręce dwudziestodolarowy banknot.
Pokręciłam rozbawiona głową i weszłam do swojego gabinetu.
Blaise
Jechałem na spotkanie z panem Fox'em. Choć w sumie, pędziłem jak szalony, aby porozmawiać z chłopcem. Colin był naprawdę cudowny. Uwielbiałem spędzać z nim czas z powodu, że nie miałem za dużo przyjaciół. Takich oddanych.
Wszystko straciłem wraz z cholernym dniem, 4 lata temu, kiedy postanowiłem zdradzić Rachel... Plułem sobie brodę przez cały ten czas. W pierwszy tydzień, gdy próbowałem się z nią skontaktować, za każdym razem jej brat, Cole, odprawiał mnie z kwitkiem i najczęściej i obitym nosem. Należało mi się. Po prawie dwóch tygodniach, kiedy nadal jej nie znalazłem, dowiedziałem się od jej popapranej rodzinki, że wyjechała. Załamałem się. Naprawdę, pierwszy raz od cholernych 12 lat, się popłakałem. Płakałem jak głupi i upijałem smutek w alkoholu. Później w panienkach, choć aby dojść musiałem sobie wyobrażać Rachel. Moją piękna, małą Rachel.
- Pan Blaise! - powitał mnie wesoły krzyk dziecka. Podbiegłem do małego bruneta i porwałem go w ramiona. Chłopczyk śmiał się w niebogłosy, kiedy okręcałem go wokół jego własnej osi.
- Cześć młody - przywitałem się, uśmiechając do niego radośnie. - Co u ciebie? - zagadnąłem, kiedy siedzieliśmy już spokojnie na kanapie.
CZYTASZ
Mom, do you love daddy?
Fanfiction" - Przecież to nie możliwe - szeptałam od dobrych kilku minut. Siedziałam na zimnych kafelkach w łazience, które nieprzyjemnie wpływały na moją rozgrzaną skórę, ale się tym nie przejmowałam. W ręce trzymałam test ciążowy na którym widniały dwie kre...