Rozdział czternasty

41.3K 1.5K 1K
                                    

Rachel

Wysmarkałam w chusteczkę nos, po dość długim spacerze ze swojej pracy do domu. Wyglądałam jak zmokła kura, po przejściu czterech, marnych kilometrów, pod koniec wypełnionych deszczem. Dziś było pięknie. Słońce prażyło, tworząc niemiłosierny upał, jednak pod koniec prawie godzinnej trasy natknęłam się na deszczową chmurę, która zlała mnie od stóp do głów. Oczywiście, moje szczęścia dało o sobie znać, przepędzając po dotarciu do domu, chmurę.

Niechętnie, drżącą ręką sięgnęłam po telefon i wybrałam odpowiedni numer.

- Halo? - usłyszałam po czwartym sygnale. - Rachel? - dopytał Blaise.

- Hej, Blaise. Mam do ciebie prośbę - zaczęłam, drapiąc się ręką po karku. - Czy mógłbyś odebrać dziś Colina? Trochę źle się czuję - wyznałam, kichając kilka razy.

- Przeziębiłaś się? - zapytał z... Troską?

Nie, to przecież niemożliwie aby taki patałach się o mnie martwił.

- Tak, a co? - odpowiedziałam ozięble.

- Nic, nic - dodał prędko, co było co najmniej niepokojące. - Jasne, odbiorę go, pa. - powiedział, rozłączając się i nie czekając na moją odpowiedź.

Westchnęłam przeciągle, wyciągając swoje nogi odziane w dresy na stół. Przełączyłam kanał w telewizorze, a na trafiając na stare odcinki Supernatural, całkowicie odpłynełam.

Blaise

- Colin, jedziemy do taty? - zapytałem syna, po zapięciu mu pasów w samochodzie. Poprawiłem mu jego foteliku i lekko się od niego odsunąłem.

- Tak! - pisnął szczęśliwy, uśmiechając się do mnie. Odwzajemniłam ten gest dwa razy mocniej i skierowałem się na swoje miejsce.

Po chwili odpaliłem samochód i wyjechałem z prywatnego parkingu przedszkola. Skierowałem się do swojego mieszkania, mając nadzieję na nie spotkanie mojej zabawy na noc. Przesiedziała u mnie dłużej niż inne ze względu na swoje imponujące umiejętności. Uśmiechnąłem się lekko w myślach, przypominając sobie przyjemność jaką wtedy doświadczałem.

Cóż, może i nie była tak duża jak podczas stosunku z Rachel, jednak była temu trochę zbliżona.

Wiem, zachowuje się gorzej niż niewyżyty nastolatek, ale ta bezsilność względem Rachel mnie dobija.

- Tato, a czemu mama mnie nie odebrała? - Z zamyśleń wyrwał mnie głos Colin'a. Zerknałem na niego w lusterku i uśmiechnąłem się, odpowiadając o złym samopoczucie jego matki.

Po kilkunastu minutach wreszcie dojechaliśmy do mojego apartamentu. Zaparkowałem BMW i wyjąłem syna z fotelika, zabierając przy okazji niezauważone wcześniej czerwone stringi mojej zabawki. Upchnąłem je do kieszeni granatowych jeansów, mając nadzieję na to iż Colin ich nie dojrzał.

Po chwili staliśmy już w metalowej puszce, która miała nas zawieźć do mojego mieszkania.

Kiedy dotarliśmy na ostatnie piętro, z ulgą wyszedłem z windy. W rękach już trzymałem przygotowany pęk kluczy, a po chwili metalowa rzecz, zniknęła we wnętrzu dziurki od klucza.

Trochę jak ten, no...

Wiecie...

Po przekręceniu go, z przerażeniem odkryłem, że drzwi nie chcą się otworzyć. To by oznaczało, że albo ktoś jest w mieszkaniu albo... Albo w sumie to tylko to.

Ze strachu, głośno przełknąłem ślinę i przekręciłem metalowy przedmiot jeszcze raz, tyle, że w drugą stronę. Dębowa powłoka ustąpiła, więc wraz z uradowany Colin'em weszliśmy do środka.

Mom, do you love daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz