Rozdział dziewiąty

46.9K 1.8K 780
                                    

Rachel

- To gdzie nas zabierasz? - zapytałam, zerkając kątem oka na Blaise'a. Jego błękitne tęczówki czujnie obserwowały autostradę, a umięśnione ręce twardo trzymały kierownice.

O matulu, wyglądał gorąco.

Momentalnie, skarciłam się w myślach na swój tok myślenia. Był tylko ojcem mojego dziecka. Zdradził mnie, podczas ciąży, a teraz... A teraz albo wszystko miało zmieni się na lepsze albo na gorsze.

Nie miałam, nie mam i z pewnością nie będę mieć w planach wskakiwać mu do łóżka czy też zakładać rodziny. To co zrobił odcisnęło ogromne piętno w moim życiu. Jednak... Kochałam go kiedyś, a miłość tak szybko się nie ulatnia. Nie sprzyjają mi również te okoliczności. To jak czasem posyła mi oczko, jak mówi uwodzicielskim głosem czy też jak je u nas obiad, jakbyśmy byli normalną rodziną.

- Do zoo - odparł krótko, nie zaszczycają mnie spojrzeniem. Westchnęłam, przenosząc wzrok na tyły samochodu. Colin smacznie spał w foteliku, ściskając w niewielkiej rączce swojego kochanego misia – Białatka.

Upewniając się, że wszystko w porządku, oparłam głowę o szybę i zamknęłam oczy, próbując zasnąć.

W tle leciała wolna piosenka, która zdawała się usypiać mnie do snu. Kiedy już odpływałam, poczułam lekkie jak piórko muśnięcie na policzku.

***

- Małpki, małpki! Pac, mama, małpki! - krzyczał zadowolony Colin, skacząc jak oszalały po chodniku. Zachichotałam widząc jego entuzjazm.

- To małpki papierowe, Colin - powiedziałam rozbawiona, głaskając go po główce. - Tam, będą prawdziwe - dodałam, pokazując palcem na zoo, które znajdowało się około dziesięć metrów od nas.

- Tak! - pisnął szczęśliwy, ciągnąc mnie jak i Blaise'a w kierunku niewielkiej kolejki przy kasie.

- Dwa bilety normalne i jeden ulgowy, proszę - odezwał się po chwili White, kupując wejściówki do zoo. Młoda kasjerka, zerkneła kątem oka na ciemnowłosego i momentalnie jej twarz rozjaśnił promienny uśmiech.

Przewróciłam zirytowana oczami, widząc jak obciąga w dół bluzkę, z już i tak dużym, dekoltem.

- Proszę - powiedziała zdzirowato, podając Blaise'owi trzy kartki papieru, muskając przy tym jego ciepłą dłoń.

Powstrzymałam warknięcie i przyciągnełam do siebie Colin'a, unosząc kpiąco brew. Stałam krok za błękitnookim, przez co ten nie mógł widzieć mojej reakcji.

I dobrze.

- Dziękuję - wyharczał niemiło Blaise, odbierając bilety. - I proszę poprawić tę bluzkę. Tu są dzieci, a w dodatku, nie ma pani co pokazywać - mruknął, obdarzając dwudziestolatkę wrednym uśmiechem i przyciągając mnie do swojego umięśnionego torsu. Zdziwiona, objęłam go za tłów, na co zadowolony szeroko się uśmiechnął, puszczając oczko.

- No, chodźcie, chodźcie! - Po raz kolejny usłyszeliśmy nawoływanie synka jak i delikatne szarpnięcia w kierunku bramy głównej.

Ze zmarnowanym minami podążyliśmy za pełnym energii synem, wymieniając co chwilę zabawne komentarze.

- Hipopotam! Hipcio! - krzyknął tuż obok nas trzylatek, na co podskoczyłam ze strachu. Mężczyzna obok zaśmiał się dźwięcznie, na co zmroziłam go wzrokiem, ale ten jakby nic nie widząc, wziął Colin'a na ręce, idąc w kierunku obiektu entuzjazmu syna.

Mom, do you love daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz