Rozdział dwudziesty trzeci

34.3K 1.2K 167
                                    

Rachel

Uśmiechnęłam się, patrząc na stare zdjęcie sprzed 4 lat. Byłam na nim ja wraz z malutkim Colin'em, który siedział na podłodze bawiąc się ze swoim misiem.

- Oo, a tu jest Colin z Charlotte - powiedziałam, kątem oka zerkając na Blaise'a, który jak zaczarowany obserwował fotografię. - A na tym... - zaczełam, po chwili się zacinając. Przed sobą miałam zdjęcie moje i Blaise'a na jednej z naszych co tygodniowych wycieczek. Zawsze w soboty jeździliśmy w różne miejsca, zwiedzając najróżniejsze zabytki. Wtedy właśnie byliśmy w Sacramento, uśmiechnięci od ucha do ucha. Była to nasza piąta wycieczka, a więc również i piąty tydzień naszego związku.

- Tu jesteśmy my - dokończył za mnie, uśmiechając się lekko i wyjmując fotografie z ochronnej folii w albumie. - Pamiętasz? Była to nasza piąta czy czwarta wycieczka. Zabrałem cię do Sacramento i zamiast zjeść w najlepszej restauracji w Kalifornii, poszliśmy na zwykłego kebaba. Ubrudziłas się wtedy sosem, a ja tak się z tego śmiałem, że obśliniłem sobie całe spodnie - wspominał, patrząc na zwykłą, drobną kartkę papieru. Kartkę, która przechowywała nasze jedno z najlepszych wspomnień z naszego półrocznego związku. Kartkę, która przetrwała nasz związek, przetrwała nas.

- Piąta - wtrąciłam, kiedy Blaise zaczął się rozczulać nad nazwą statku na który mnie zabrał. White zaciął się i spojrzał na mnie niezrozumiale. - To była nasza piąta wycieczka - wymamrotałam cicho, wlepiając swoje gałki oczne w album.

***

Oblizałam do środka zęby, przypatrując się swojemu odbiciowi w łazienkowym lustrze. Uśmiechnęłam się jednokacikowo patrząc na kobietę po dwudziestce, z dosyć sporymi piersiami, stosunkowo płaskim brzuchem, który ukrywał jedną skazę w postaci pociążowej oponki, nienagannym makijażu i długich, lśniących brązowych włosach.

Miała na sobie czarne, obcisłe rurki, białą zwiewna koszulę a na to czarną marynarkę. Jej szczupłe nogi odziane były w perłowe szpilki, które połyskiwały przy blasku lamp.

Ta... To byłam ja, a ten cały opis zerżnełam z internetu.

Życie.

Nerwowo przeczesała palcami swoje włosy, w pośpiechu zakładając drugą perłową szpilkę. W przelocie zerknełam na wiszący zegar, a dostrzegając godzinę 7:13, zerwałam się do biegu, po drodze łapiąc za uchwyt teczki jak i za czarną torbę. Zbiegnąwszy na dół, szybko pocałowałam stojącego w rogu Colin'a w policzek i Balise'a w usta. Otworzyłam wejściowe drzwi, przez które w ułamki sekundy przekroczyłam i zatrzasnęłam za sobą. Sięgając po kluczyk w torebce zamarłam, zdając sobie sprawę z tego co zrobiłam.

Pocałowałam Blaise'a w usta.

Pocałowałam Blaise'a w usta, do cholery!

Pocałowałam pieprzonego Blaise'a w usta z rozmachu, tak jakby był moim mężem do kurwy nędzy!

***

Zdenerwowana bębniłam paznokciami o drewniany stół w moim gabinecie. Czekałam na swojego współpracownika, który miał się tu pojawić pół godziny temu, aby przekazać mi najświeższe sprawy i pozwolić mi wreszcie iść do domu. Wkurzona, gwałtownie wstałam kiedy nadal nikt nie przychodził. Odblokowałem telefon, jednak nie zauważając na nim żadnej wiadomości, pomimo tego iż dzwoniłam chyba z dziesięć razy, szybkim krokiem ruszyłam w kierunku drzwi, które po chwili były otwarte, uderzając przy okazji o ścianę, powodując niemały huk. Wszyscy pracownicy, którzy jeszcze nie poszli do domów, spojrzeli na mnie zaskoczeni. Nie przejmując się nimi, pewnie przemierzałam korytarz, w kierunku gabinetu Stanley'a.

- Stanley, ale czemu jeszcze, do cholery nie mam tych raportów na... - zaczęłam, od razu po otwarciu drzwi. Przekierowując wzrok na środek pomieszczenia z wrażenia upuściłam swój trzymany telefon, który z pewnością się rozbił. - O-o m-matko ja przepraszam, a-ale mógłbyś mi prze-przesłac te s-sprawy? - zająkałam, zakrywając sobie oczy rękami, jednocześnie schylając się po wcześniej wspomniane urządzenie. Stanley był na swoim biurku, pochylając się nad gołą kobietą, która wiła się pod nim niczym jakaś żmija.

- J-jasne, Rachel i-i przepraszam! - krzyknął, kiedy niepewnie zamykałam już za sobą drzwi. Odetchnęłam, zerkając na swojego Samsunga. Zacisnęłam powieki, widząc przed sobą rozbitą szybkę. A ja, jak to ja tydzień temu zamówiłam szkło hartowane, które od kilku dni kurzyło się w szafce.

- Pięknie - warknełam, poprawiając swoje włosy. Szybko, aczkolwiek posiadałam szpilki, popędziłam ku swojemu gabinetowi. Dotarwszy do niego, otworzyłam zamaszyście drzwi, wyciągając z jego wnętrza swojego laptopa jak i kilka ważnych dokumentów.

Po kilkunastu minutach, siedziałam już w swoim aucie, zadowolona podgłaśniając radio. W prawdzie telefon był rozbity, jednak działał bez szwanku, co napawało mnie nikłym optymizmem. Wyjeżdżając z parkingu, rzuciłam kątem oka na godzinę, wyświetalajacą się na panelu nawigacyjnymi. Dostrzegając na nim 15:56, westchnęłam niezadowolona.

Do: Blaise
Odebrałeś Colin'a?

Wystukałam, szybko, prędko odkładając telefon na siedzenie pasażera, kiedy w zasięgu mojego wzroku migneło auto policyjne. Odetchnęłam z ulgą, spokojnie obok nich przejeżdżając. Nucąc piosenki, jechałam w kierunku domu, będąc cały czas gotowa na odebranie swojego dziecka. Usłyszawszy charakterystyczny dźwięk przychodzącej wiadomości, gwałtownie odwróciłam głowę, lewą ręka podświetlając ekran telefonu.

Od: Blaise
Tak, odwiozę go za około godzinę

Uśmiechnęłam się sama do siebie, wiedząc iż będę miała prawie dwie godzinki dla siebie, ponieważ ojciec Colin'a zawsze się spóźniał.

***

- Mama! - pisnął radośnie Colin, zaraz po otworzeniu przeze mnie drzwi. Malutki brunet przykleił się do moich nóg, tuląc je, jakby miały mu zaraz uciec gdzie pieprz rośnie. Rozbawiona roześmiałam się, czohrając jego czuprynę, na co niezadowolony uniósł wzrok, niemal mnie nim zabijając. - No już spokojnie, urwisie. Jadłeś coś u taty? - zapytałam, na co chłopczyk energicznie pokiwał głową. - W takim razie...

- Ale chcę jeszcze! - krzyknął, tym samym mi przerywając. Zmarszczyłam brwi, patrząc niezrozumiale na Blaise'a, który stał w progu. Ten jedynie wzruszył ramionami, patrząc na nas z małym uśmiechem.

- No dobrze - westchnęłam, schylając się i całując Colin'a w czubek głowy. - Leć umyć rączki, a zaraz mamusia coś przygotuje, dobrze? - zaproponowałam, na co ochoczo pokiwał głową. Trzylatek w błyskawicznym tempie ściągnął swoje butki, rzucając je w kat i biegnąc co tchu w kierunku łazienki. - Nie zabij się! - krzyknęłam jeszcze za nim, widząc jak ledwo wyhamowuje przy drzwiach. Przełknęłam ciężko ślinę, zerkając niepewnie na błękitnookiego stojącego w progu. Uśmiechał się do mnie jednokacikowo, zdradzając tym samym iż doskonale pamiętał sytuację z rankę. - Zostaniesz na kolację? - palnełam, od razu czując jak robię się czerwona.

----

Okey, przepraszam

Znowu

Ale mi się nie udało, okeey!

Biorę się od razu za następny rozdział, ale nie wiem czy coś jutro wstawię z tego opowiadania.

Gwiazdkujcie, komentujcie!

Wasza
Princess_of_asshole

Mom, do you love daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz