Rozdział dwudziesty pierwszy

38.6K 1.3K 235
                                    

Rachel

Od Upierdliwy ojciec Colin'a
Gotowa? Za 10 minut będę pod domem

Spanikowana, szybko odczytałam wiadomość, w pośpiechu rozczesując swoje włosy.

Tak, zgodziłam się. Ale nie na randkę, a na wyjście dwóch znajomych. Specjalnie mu to kilka razy podkreślałam. Chociaż, nie wiem czy on to zrozumiał, a tym bardziej moje serce, które biło coraz szybciej z myślą o naszym wyjściu, a według serca - randki.

- Mamo, wychodzisz gdzieś? - zapytał Colin, kiedy pojawiłam się w kuchni. Trzylatek kolorował jakieś kolorowanki, a Stacey - nasza czternastoletnia sąsiadka, obserwowała go zajadając się krakersikami. Była młoda jak na "opiekunkę", jednak kilka razy już się przekonałam o jej opiekuńczości i odpowiedzialności. Dodatkowo miała czwórkę młodszego rodzeństwa z którym czasem zostawała na całą noc bez rodziców. Ze wszystkimi, za co ją podziwiałam.

- Stacey, pamiętaj, żeby zrobić mu kolację przed siódmą. Masz całą kuchnie do dyspozycji i przy okazji sobie też zrób. Powinnam wrócić przed dziesiątą, ale jeśli się to przeciągnie to oczywiście ci dopłacę. Jednak jestem pewna, że o jedenastej na pewno będziesz w domu oglądając ten swój ulubiony serial - wyjaśniałam, uśmiechając się przyjaźnie do przyszłej ósmoklasistki. Zdenerwowana usiadłam na taborecie, wyjmując telefon i mrucząc coś w odpowiedzi na słowa szatynki. - Tak w ogóle to jesteś gotowa do szkoły? Za dwa tygodnie rozpoczęcie roku, co nie? - zapytałam, po chwili gapienia się na ekran telefonu.

- Tak, strasznie się stresuje, bo wiesz... - zaczęła jednak przerwał jej dzwonek do drzwi. Gwałtownie się wyprostowałam, wytrzeszczając przy tym oczy. Stacey, widząc mnie, zaśmiała się cicho, odsuwając się lekko od stołu. - Chyba twój kochaś przyjechał. Baw się dobrze - poleciła, pojawiać się przy mnie i pomagając mi wstać, zerkając przy tym na bawiącego się Colin'a.

Zestresowana, wygładziłam swoje włosy i idąc powoli do przedpokoju, modliłam się o miły wieczór.

- Witaj, piękna - Usłyszałam, zaraz po otworzeniu drzwi wejściowych. Stałam w progu z torebką przewieszoną przez ramię i na wpół założonymi szpilkami.

Życie.

Zerknełam na mężczyznę stojącego przede mną i przełknęłam głośno ślinę. Blaise miał na sobie białą koszulę, która przykrywała w niewielkim stopniu krótkie, jeansowe spodenki. Na nogach miał sportowe buty, najpewniej z pumy, które założył na białe skarpetki z logiem firmy. A raczej logach, ponieważ na prawej napis głosił adidas, a na lewej Fila. Uśmiechnęłam się rozbawiona tym odkryciem i pokręciłam głową na boki, starając się zagłuszyć mój śmiech. Do porządku przywróciło mnie chrząknięcie, przez co moją głową automatycznie uniosła się w kierunku wydobywanego się owego dźwięku. White, cholerny White, jak zwykle miał idealną fryzurę, do której z pewnością się nie przykładał. Artystyczny nieład idealnie współgrał z jednodniowym zarostem, a czarne Ray Bany, obsuniete pod sam koniec nosa, dodawały całym outfitowi nonszalancji. Rumieńce zagościły po chwili na mojej twarzy, kiedy ujrzałam rozbawiony, jak i również usatysfakcjonowany, wzrok czarnowłosego.

- Witaj, Blaise - przywitałam się, posyłając mu lekki uśmiech i całując go delikatnie w policzek, uprzednio wspinając się na palcach.

***

Uśmiechnęłam się po raz kolejny tego dnia, czując się... Szczęśliwa. Kluski wraz z roladą, dawno znalazły miejsce w moim brzuchu, a talerz świecił pustką już od kilkudziesięciu minut. Blaise uśmiechał się od ucha do ucha, pijąc swoją coca colę, a ja rozbawiona dopijałam resztkę swojego piwa.

Mom, do you love daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz