Rozdział szesnasty

42.4K 1.4K 327
                                    

1/5

Rachel

- No, tak - mruknęłam, podnosząc się ze swojej kanapy, ostatni raz wyrzucając swoje zurzyte chusteczki. - Czas na rozmowę z Panem Zrzędliwym Gurtedem - powiedziałam do Newt'a, który siedział na kanapie, oglądając jakiś randkowy serial.

- Powodzenia - szepnął, unosząc swoje nastolatnie dupsko, aby posłać mi delikatny uśmiech.

Przewróciłam oczami, idąc w kierunku wcześniej odłożonego telefonu. Odblokowałem mojego Samsunga, wchodząc od raz na kontakty. Kliknełam pod nazwą Szef zieloną słuchawkę. Kiedy już traciłam nadzieję, usłyszałam ten irytujący, zgrzybiały głos pana Gurteda.

- Dzień dobry, panno Rachel, coś się stało? - mruknął.

- Dzień dobry, panie Gurted. Ja w sprawie mojego urlopu - wyznałam, przegryzając dolną wargę.

- Urlopu? - zapytał niezwykle zdziwiony. Pan Gurted był znany ze swoich przekrętów, "zapomnianych" urlopów i niespodziewanych spraw. Ale nigdy nie udało mu się mnie wkręcić, przez to, że zawsze zapisywałam je sobie, nagrywałam rozmowę i patrzyłam jak wklepuje sobie datę urlopu do kalendarza.

- Tak, panie Gurted. Urlopu. Mówiłam panu już prawie pół roku temu i przypominałam o tym praktycznie co tydzień - kichnełam. - Już w piątek wyjeżdżam, panie Gurted. A wszystkie sprawy od pana Fox'a już uzupełniłam - wyznałam.

- Ah, no cóż. Przez chwilę zapomniałem z kim rozmawiam - mruknął mój szef. - Dobrze, masz ten urlop - Usłyszałam jak westchnął.

- Dziękuję, miłego dnia - powiedziałam, rozłączając się po chwili, nie czekając na odpowiedź szefa.

Odłożyłam telefon, czując, że mogę odetchnąć z ulgą. Upragniony urlop, to to czego w tym momencie pragnęłam. Przeziębienie mnie trawiło, ale lekarz mówił, że to nic groźnego. Colin z pewnością się ucieszy, mogąc zobaczyć swoją ukochaną kuzynkę. I ulubionych wujków.

- I jak? -  W rogu pokoju pojawił się Newt, upierając się ramieniem o framugę drzwi. - Masz ten urlop? - zapytał, unosząc swą czarną brew ku górze. Swoją drogą, zdradzała ona prawdziwy kolor włosów chłopaka. Głęboki heban, piękny kolor włosów.

- Tak - mruknęłam, uśmiechając się. - Na szczęścia. Na jutro mam zabukowane bilety - dodałam, odpychając się od blatu i idąc w kierunku lodówki.

- To mam wtedy się wyprowadzić? - zapytał, drapiąc się niezręcznie po karku. Gwałtownie się odwróciłam do niego przodem, zdając sobie faktycznie sprawę z tego, że nie będę miała z kim go zostawić. - Żartuję, jutro z rana mam pociąg do domu - powiedział rozbawiony, z pewnością z mojej miny.

Prychnełam, ponawiając jedzenie swojego jogurtu. Kiedy już odkładałam łyżeczkę do zlewu, usłyszałam dzwonek do drzwi. Westchnęłam, ociężale zmierzając w kierunku przedpokoju. Dotarwszy tam, uchyliłam powłokę, ukazując stojącego w przejściu Blaise'a.

Zdziwiona spojrzałam na niego jak i na białe róże przez niego trzymane. Moje ulubione.

- Co ty... - zaczęłam, ale przerwał mi chłopak.

- Przepraszam, okey?! To wszystko mnie po prostu przerasta! To nagłe ojcostwo i to wszystko... Nie obwiniam cię, Rachel. Nie wiem czemu tak powiedziałem. Mówiłem pod wpływem mnóstwa emocji, przepraszam! Tak naprawdę to jestem z ciebie ogromnie dumny, bo wytrwałaś tak długo będąc sama tylko z Colin'em - wyznał. Kiedy chciałam otworzyć buzię i odpowiedzieć mu jakąś ciętą ripostą, ten ponowił swój monolog. - Podziwiam cię, kochanie. Z każdej strony. I żałuję, cholernie żałuję tego co zrobiłem niecałe te cztery lata temu. Kochałem cię i nie wiem dlaczego to zrobiłem. Po prostu chyba... Przerósł mnie ten związek i... I przepraszam. Wiem, że to marne wytłumaczenie, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz i, że chociaż będziemy przyjaciółmi. Chociaż, nie chciałbym tego - mruczał jak opętany. O co mi chodziło? Z tym ostatnim zdaniem? nie chciałby być moim przyjacielem? - Może i mnie znienawidzisz, ale... - powiedział niepewnie, patrząc się na mnie z przegryzioną wargą, na którą spojrzałam. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc o co mu chodziło, ale bardziej w tamtym momencie obchodziła mnie jego seskowne usta. Następnie poczułam jak ciepłe ciało Blaise'a nachyla się nade mną, aby później zetknąć swoje wargi z moimi.

***

On tak po prostu mnie pocałował.

Te słowa, ten czyn, krążył w kółko w mojej głowie, zataczając to cholerne, błędne koło.

Nadal czułam jak jego ciepłe wargi opadają na moje, jak poruszając się w rytmicznym tempie. Były takie ciepłe, słodkie i miękkie. Smakował cholernymi truskawkami. Ale go odpechnełam. Oczywiście, że go odepchnełam. Nie inaczej. Odepchnełam go po odwzajemnieniu  pocałunku. Z języczkiem. Ale odepchnełam, liczy się, co nie? To było silniejsze ode mnie!

- Colin! Spakowałeś się?! - krzyknęłam z dołu, zerkając co chwilę na Blaise'a, siedzącego na kanapie.

- Już idę, mamo! - odkrzyknął, a po chwili dało się usłyszeć tupot stópek jak i odbijanie się jakiegoś czegoś.

Zagryzłam wargę, patrząc niepewnie na Blaise'a. Zdecydowałam się go zabrać do Cola. W końcu mimowolnie dołączył do rodziny, a takie duże spotkanie prędko się nie odbędzie.
Więc siedzimy w salonie i czekamy na godzinę dwunastą, ponieważ do lotniska jest pół godziny, a lot mamy o 14:45.

- To co, gotowi? - zapytał Blaise, kiedy wszyscy staliśmy już w przedpokoju. Walizki były wpakowane do bagażnika auta Blaise'a, a w ręce każdy z nas trzymał bagaż podręczny.

- Tak! - pisnął szczęśliwy Colin, biegając w kółko wokół swojego taty i klaszcząc w dłonie.

- Okey, w takim razie możemy jechać - mruknął rozbawiony Blaise, otwierając tylne drzwi auta Colin'owi.  - Piękna - powiedział uwodzicielsko czarnowłosy, otwierając mi drzwi pasażera. Zachichotałam, wchodząc do środka i zatrzaskując przed samym nosem drzwi Blaise'owi.

Pieprzony podrywacz, pomyślałam zapinając pasy.

Po chwili błekitnooki zasiadł tuż obok mnie i odpalił auto, zawożąc nas na lotnisko.

***

Wsiadaliśmy na pokład samolotu cali w nerwach. Colin po raz pierwszy miał latać samolotem, a ja sama nie latałam od pamiętnych czasów przez Colin'a. Ostatnim razem leciałam na Malediwy z... Z Blaise'em.

- Nic ci nie będzie, Colin. Nie bój się - mruczał Blaise, pocieszając syna.

- Proszę zapiąć pasy, zaraz startujemy - oznajmił ktoś w głośnikach.

- Siadajcie - powiedziałam, zasiadając na miejscu 24A, Colin usiadł obok mnie, a Blaise na 24C.

Po chwili dało się słyszeć warczenie silnika i głośny stukot kół jadących po asfalcie. Unieśliśmy się w niebo. Czułam to, serce kotłowało mi się w piersi, obijając się o płuca. Nigdy nie pałałam do samolotów ogormną sympatią.

- Prześpij się, Colin - szepnęłam, tuląc do siebie syna.

Trzylatek szepnął coś niewyraźnie, zaciskając swoje piąstki na materiale mojej letniej bluzki. Oparłam głowę o szybę, czując jak powieki stają się ciężkie. Jak przez mgłe zarejestrowałam dużą, męską dłoń zaciskającą się na mojej.

---

Masakra

Tyle mogę tylko powiedzieć, nie jestem zadowolona z tego rozdziału.

Oczywiście, pojawia się dziś te pozostałe 4, spokojnie

Ale nie wiem jeszcze o której dokładnie.

Milego dnia!

Gwiazdkujcie, komentujcie!

Wasza
Princess_of_asshole


Mom, do you love daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz