Rozdział dwunasty

42.3K 1.6K 447
                                    

3/3

Rachel

Przetarłam oczy ręką, czując jak zmęczenie zaczyna mnie obezwładniać. Kilka minut temu wybiła godzina siedemnasta, oznaczająca już druga nadgodzinę tego dnia.

Sięgnełam po kubek z kawą w którym po chwili zatopiłam swoje spiechrznięte wargi, aby upajać się kofeiną.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Machinalnie wygładziłam swoje brązowe włosy, spoczywające na moich ramionach i poprawiłam ołówkową spódnice sięgającą lekko za kolana.

Chrząknełam, wpuszczając niespodziewanego gościa.

- Cześć - przywitał się Blaise, stając w progu pomieszczenia i opierając się ramieniem o framugę drzwi, sprawiając wrażenie luzaka. Którym z pewnością w tym momencie nie był, ponieważ jego twarz była chorobliwie mocno napięta, uwydatniając jego ostre rysy.

- Hej - rzuciłam, nie wiedząc czym White się kierował, odwiedzając mnie w kancelarii. Poprawiłam papierowe stosy na biurku. Chrząknełam znacząco, chcąc przerwać niezręczną ciszę, panującą w gabinecie. - Czym zawdzięczam twa wizytę? - zapytałam po chwili ciszy. Służbowy ton jak i formalność, autamatycznie narzuciły mi się przez przebywanie w pracy.

Skrzywiłam się, czując się niemiłosiernie mocno zażenowana.

- Em, no tak - mruknął, drapiąc się po karku. Niesforne, czarne pasma włosów swobodnie spoczywały na jego czole, prawie przykrywając jego piękne, błękitne oczy. - Słyszałem od Gwen, że Colin ma jechać do opiekunki, a ja i tak nie mam nic do roboty... - zaczął, przygrywając swoją pełną wargę. Siedziałam jak na szpilkach, mając nadzieję, że zaproponuje wieczór tylko we dwójkę. Romantyczna kolacja przy świecach, spacer po piaszczystej plaży, z której będzie można usłyszeć szum morza jak i poczuć na skórze kropelki słonej cieczy, przez rozbryzgiwana wodę na stromych skałkach. To mi się marzyło. - ... Więc pomysłem, że zajmę się na ten wieczór Colin'em - rzucił, powodując ogromne skrzywienie na mojej twarzy. Całe marzenie, legło w gruzach. A sam fakt, że tego chciałam, uczyniło mnie zdesperowaną kobietą. Boże, do czego to doszło. - Wiesz, na noc - dodał szybko Blaise, chyba martwiąc się moim zrezygnowanym spojrzeniem.

- Jasne, nie ma sprawy - odpowiedziałam sucho, powracając wzrokiem do pliku umów.

***

- Ten wieczór spędzimy tylko ty i ja, winko - powiedziałam bez entuzjazmu, zasiadając o dwudziestej drugiej na kanapie w salonie. W tle leciała jakaś smętna piosenka, która powodowała u mnie stan przed depresyjny.

Przede mną na szklanym stoliczku spoczywała jedną szklanka, stojącą tuż obok jednej butelki czerwonego wina. W razie czego, pod szybą stolika, znajdowały się jeszcze trzy takie podobne.

Jak szaleć, to szaleć.

Nalałam alkoholu do szklanki, rozmyślając o moim życiu.

Cóż, miałam 24 lata, ukończyłam studia prawnicze z bardzo dobrym wynikiem, posiadałam wspaniałego, trzyletniego synka, byłam chrzestną małego szkraba, miałam swój własny dom w San Diego, a do tego za cztery tygodnie moja rodzina miała powiększyć się o jedną, małą osóbkę. Posiadałam cudnego brata, który mieszkał w Phoenix, a moi rodzice zamieszkujący jakaś dziurę w Kanadzie, odsunęli się ode mnie. Wymieniałam się wieczorami swoim synem z jego ojcem jakby był jakąś zabawka, a w dodatku zaledwie w tym tygodniu spotkałam swoją byłą przyjaciółkę, przez którą zerwałam ze swoim chłopakiem jak i skazałam się na trzy lata życia samotnej matki.

Żyć, nie umierać!

Nie wiedzieć kiedy, na stoliczku stały już dwie puściutkie butelki, a przedostatnia była tylko do połowy, nawet niecałej, pełna.

Zachichotałam, widząc przed sobą swój własny palec.

- Jaki ciekawy - mruknęłam, mając na twarzy pijacki uśmiech. Zagapiłam się na kwiatka stojącego w kącie pokoju dobre kilka minutach, a może sekund, godzin, sama nie wiedziałam. Kiedy poczułam jak mój wzrok zaczyna zezować, kręciłam głową na boki, aby następnie ponowić czynność.

Po chwili, nie wiadomo czy długiej czy krótkiej, zadzwonił dzwonek drzwi.

Wybuchnęłam śmiechem, uważając to za niezwykle zabawne.

- Din don - Zachichotałam, mówiąc to w trakcie wydobywania się tego, zwykle dla mnie, denerwującego odgłosu.

Wstałam z kanapy po kilku nieudanych próbach i zaczęłam zmierzać w kierunku drzwiom, po drodze zataczając się i o mało nie zbijając drogiego, zabytkowego wazony babki.

Otworzyłam po dłużej chwili drzwi, a dostrzegając gościa w progu, na mojej twarzy automatycznie zakwitł gigantyczny uśmiech.

- Heej, przystojniaczku - rzuciłam, uśmiechając się zalotnie i próbując zrobić ponętną minę, co chyba mi się nie udało, bo mężczyzna przede mną wybuchnął śmiechem. - Z czego się śmiejesz, flirciarzu? - zapytałam, niezwykle oburzona.

- Z niczego, skarbie. Z niczego - odparł, wchodząc bez pytania do środka. Westchnęłam, zatrzaskując głośno drzwi i niedbale się o nie opierając, czując jak plączą mi się nogi. - Jesteś pijana? - zapytał, przez co na powrót zachichotałam i próbowałam utrzymać równowagę.

- No jasne, że nie. Tylko trochę wypiłam, więc jak coś chcesz, to wiesz. Ja się na wszystko zgadzam, kochanie - odpowiedziałam, mając przymrużone oczy i wpadając w umięśniony tors mężczyzny. Zaciągnęłam się jego perfumami.

Jak on fajnie pachniał.

- Ta, jasne - prychnął, oplatając mnie wokół tali i mierząc wzrokiem. Próbowałam zrobić uwodzicielską pozę, co chyba mi znowu nie wyszło, bo po raz kolejny mój gość zaczął się śmiać.

- No z czego się tak śmiejesz, cioto? - fuknełam, zaplatając ręce na jego szyi.

Facet uśmiechnął się kpiąco, zjeżdżając dłońmi do, prawie, tyłka. Próbowałam obniżyć je własnymi rękoma, jednak ten nie dawał za wygraną.

- Z tego, że jesteś aż tak zdesperowaną, że chcesz zaciągnąć do łóżka swojego kuzyna, Rachel - odpowiedział Peter, opierając swoje czoło o moje, przez co jego blond loki zlały się z moim brązem.

Obrażona, potrząsnełam głową, wyginając usta w dziubek.

- Wcale nie jestem zdesperowana - sarknełam.

----

Hej, hej

Mam nadzieję, że się podobało

Przepraszam, że po czasie, ale nie udało mi się...

Standardowo

160 gwiazdek + 30 komentarzy = nowy rozdział

Gwiazdkujcie, komentujcie!

Wasza
Princess_of_asshole

Mom, do you love daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz