Rozdział czwarty - część druga

53 5 1
                                    


Igothlas uniósł prawą dłoń, wstrzymując cały konwój. Zanim zatrzymał się podróżujący na tyłach Glorrosir Vert Rom, król zdążył zeskoczyć z siodła i poprawić ciasny naczółek pod grzywą swojego ogiera.

Przed nimi napinała się ogromna ściana, mogłoby się wydawać, sięgających chmur drzew. Tuż przy ścieżce, prowadzącej w głąb prastarego lasu, znajdowała się drewniana tabliczka z wyrytymi słowami w nikomu nieznanym języku. Kapłan wysunął głowę w stronę napisu i zmrużył w skupieniu oczy, doszukując się jakichkolwiek wspólnych cech z językiem driad. Wydął usta i pokiwał przecząco. Nie rozumiał zupełnie nic.

- Przed nami Eregarlond – krzyknął król. – Prastary las, przez który podróżują nasi bracia. To właśnie tam wspólnie z baronami będę debatował o naszej krainie.

Adrielebor chrząknął. Fingil Baars, spojrzawszy na niego, zaśmiał się pod nosem.

- Do tej pory nie potrafię zrozumieć, dlaczego mu tak zależy na zebraniu w tym gąszczu. Nie wierzę, że chodzi mu tylko o względy Michmartilreth.

- Czuję, że będą kłopoty.

- Oto jest wśród nas kapłan. – Igothlas przyzwał do siebie starca, wciąż wpatrzonego w napis na spróchniałej tablicy. – Przeprowadzi nas bezpiecznie przez most i Nuru Tie. Przez ten czas zabraniam wam rozmawiać, o śpiewaniu czy sraniu nie wspominając. Każdy gwałtowny ruch może zakończyć się rychłą śmiercią. Miejcie oczy szeroko otwarte.

Król, wskoczywszy na konia, pokręcił kuprem w siodle i spojrzał na Athyę.

- Wszystko dobrze się skończy, najdroższa.

Athya zeźliła się. Cała ta wyprawa była dla niej niezwykle męcząca. Niezrozumiałe dla niej napady drgawek i omdleń nie dawały o sobie zapomnieć, a pomimo dwudniowej podróży wciąż nie byli u celu. Starała się myśleć wyłącznie o Goraździe.

Po jakimś czasie wszyscy poczuli nagły spadek temperatury, a przyjemnie powiewający dotąd wiaterek nasilił się, rysując niektórym na twarzach wymuszony zgryzot. Niedługo potem dotarli do liczącego kilkaset łokci drewnianego mostu, łączącego przepaść w lesie, przez którą płynęła rzeka Adogga. Unosząca się mgła nie pozwalała dostrzec końca mostu.

Koń kapłana stąpał płochliwie po żwirze, dając mu do zrozumienia pochrapywaniem, że nie jest gotowy wejść na most. Zaniepokojony Igothlas zszedł z siodła i wyszedł przed szereg, chwyciwszy się lin spięcia, wiodących przez przepaść. Spojrzał niechętnie w dół, a wtedy wiatr zakołysał nim niebezpiecznie.

- Będzie z dwadzieścia sążni w dół. – Ocenił szybko, spoglądając niepokojąco na wystające z Adoggi ostre skały, o które rozbijały się fale. – Będzie z dwadzieścia sążni jak nic, a rzeka wydaje się płytka.

Splunął w przepaść i odwróciwszy się na pięcie, zawołał do reszty konwoju.

- Każdy przeprowadzi swojego konia za ogłowie. Po kolei, ostrożnie i bez nerwowych ruchów.

Athya spojrzała na niego ze strachem w oczach.

- Najpierw przejdzie kapłan w towarzystwie konnych, następnie ja z królową – zawołał, swój wzrok skupiając na Athyi.

Nim kapłan, wraz z konnymi weszli na most, Fingil Baars oparł się o konstrukcję z bali, wychylił głowę jeszcze dalej niż Igothlas i dostrzegł kamienie maskujące brzeg rzeki, tuż pod dźwigarem, liczącym nie mniej niż dwa łokcie grubości. Widok zrobił na nim tak samo ogromne wrażenie, jak wówczas gdy przeprawiał się przez ten most pierwszym razem, kilka lat temu. Był pełen podziwu dla tych, którzy go zbudowali.

Głosy krwi - część pierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz