Rozdział piąty - część druga

26 5 0
                                    


Skręciły w ciemny korytarz. Athya od razu skojarzyła to miejsce z podziemiami, gdzie spotykała się potajemnie z Gorazdem, choć tutaj panowała o wiele większa wilgoć.

Starała się temu nie dziwić, wszak ściany, podłoga i wszystkie elementy wystroju były żywe. Pnącza nieustannie wirowały po ścianach i zaciskały się na gałęziach, dźwigających lampki ze świecącymi owadami. Czasami Athya miała wrażenie, że któreś z tych pnączy wreszcie rzuci się na nią i owinie wokół szyi, niczym wąż.

Nic z tych rzeczy. Bezpiecznie szły przez wąski korytarz w ciszy, a królowa z każdym krokiem stąpała coraz pewniej.

O Starej Czachrajce słyszała co nieco, ale nigdy nie myślała, że będzie dane jej się z nią spotkać. Tym bardziej nie przeszło jej przez myśl, że sama zostanie przez nią wezwana. Była tym podekscytowana, a zarazem przerażona.

Zbliżały się powoli ku końcowi korytarza, skąd dobijało ostre światło, podobne do tego z sali, gdzie trwało równocześnie zebranie. Chciała zjeść wszystkie paznokcie, co niestety było jej brzydkim nawykiem. Miała chęć zrzucić z siebie ciężar królowej i zapytać Eriadthriyę co czeka ją za tymi drzwiami, ale nie spodziewała się usłyszeć odpowiedzi.

Wreszcie dotarły do drewnianych drzwi, pokrytych świeżym mchem. Dalekooka pchnęła je, a oczom Athyi ukazało się bezlistne drzewo, pod którym spoczywały wilki, lisy, jeże czy zające. Na gałęziach bezlistnego drzewa prężył dumnie swe walory jastrząb, a i wiewiórek było tu niespotykanie co niemiara. Trochę dalej ze stawu pił jeleń, o imponujących rozmiarów rogach, które rozgałęzieniem dorównywały drzewom.

Wsparta o drzewo Eutinarfeth grała przyjemnie dla ucha na harfie. Wszystkie zwierzęta wpatrzone w driadę słuchały uważnie, kręcąc co i rusz głowami. Widok zapierał dech w piersiach.

- Podejdź dziecko – zawołał mocno rozmyty głos.

Athya rozejrzała się, nie wiedziała skąd dobiegają szepty.

- Nie oglądaj się, dziecko. – Szept powtórnie przemówił. – Wszak stoisz przede mną. Ty, uratowana z ogni Piekielnego Słońca, choć dla nas łaskawego.

Królowa wciąż wodziła wzrokiem po otoczeniu. Zrozumiała w mig, o czym mówiła Michmartilreth. Zrozumiała, czym jest definicja piękna i harmonii.

- Podejdź bliżej, bliżej. Jeszcze bliżej. Tak, tak. To właśnie mnie zwą Starą Czachrajką. Potrafię wyczytać twoją przeszłość, potrafię przewidzieć przyszłość. Praeteritum, futurae, infinito tempore. Drzewo w drzewie. Zamknięty czas, który wkrótce się uwolni. To właśnie jestem ja.

Athya uklękła i zwiesiła głowę. Czuła, że tak trzeba.

- Podnieś głowę, dziecko – zaszeptało drzewo. – Ostatni liść na gałęzi symbolizuje mój koniec. A wraz z mym końcem, nadejdzie nowy początek. Finis et beginning. Wraz z mym końcem, nadejdzie koniec Michmartilreth. Tak stworzyło nas Słońce. Jesteśmy jednością.

Niespodziewanie twarz Athyi smagnął podmuch wiatru.

- Oto przed tobą stoi Eutinarfeth – kontynuowało drzewo. – Ta, która pilnować będzie ładu i porządku. A na moje miejsce wyrośnie nowe drzewo, które będzie jej duszą. Odrodzi się we mnie i umrze we mnie. Infinitum. Jam jest duszą.

- Wezwałam cię – podjęła po chwili ciszy przerywanej odgłosami zwierząt – abyś otworzyła swój umysł i przyjęła z pokorą to, co zostanie tu wypowiedziane. Igothlas, zwący siebie królem, zapragnął zobaczyć się ze mną, ale to tobie jest dane wysłuchać to, co zostanie tu wypowiedziane. Jak się do tego ustosunkujesz, zależy wyłącznie od ciebie. Wiedz, że los tego świata spoczywa w twoich rękach. Widzę przyszłość, choć nie jest pisana nam odgórnie.

Oczy Eutinarfeth zmieniły się. Pomimo że Athya stała daleko od niej, widziała to wyraźnie. Obróciła się, ale Eriadthriyi Dalekookiej już nie było. Nie wiedziała nawet kiedy zniknęła. Może nawet wcale tu nie wchodziła?

- Z zakazanej miłości, którą zrodzi ciemność i chłód – powiedziała Eutinarfeth, a Athya spostrzegła, że nie tylko oczy driady uległy zmianie, ale także głos – rozbłyśnie najjaśniejsze światło i najcieplejsze ciepło. A światło to i ciepło dosięgnie wszystkich tych, co kryli się przed nimi w mroku. Upadną królestwa, potwory opuszczą swe gniazda. Powstanie wampir przeciw wampirowi. Człowiek przeciw człowiekowi. I światło zrodzone z mroku zapanuje nad tym światem. I pioruny Peruna go nie okiełznają. Bowiem nie ma nic potężniejszego od zakazanej miłości, którą zrodzi ciemność i chłód.

Athya nie była już w stanie zliczyć, który to już raz w jej głowie zawirował świat. Przetarła nos palcem wskazującym, po czym dostrzegła na nim rudą ciecz.

Z drzewa spadł ostatni liść. Po policzku Eutinarfeth spłynęła błyszcząca łza.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Tak dobrnęliśmy do końca rozdziału piątego.

Jeśli ktoś czegoś nie zrozumiał, chętnie podyskutuję o tym w zakładce Komentarze.

Myślę, że jesteśmy mniej więcej w połowie Głosów Krwi.

Athya wraca do Ostadriel. Tam rozegra się finał tej opowieści.

Do następnego rozdziału!

Łukasz

Głosy krwi - część pierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz