Rozdział piętnasty - ostatni

84 4 9
                                    

W mieście wybuchła panika. Kilku tysięcy mężczyzn uwolniło się z łańcuchów i toczyło z wampirami bitwę o wolność. W zdezorientowanym tłumie, w którym przewijały się także kobiety i dzieci, zapanowało zniszczenie. Jeszcze tej nocy mówiło się, że te wydarzenia zapiszą się na kartach historii tą samą krwią, co w Czasie Słońca.

Gorazd, jeśli tylko mógł, unikał walki. W bezpośrednim starciu z wampirem nie miałby absolutnie żadnych szans. Choć optycznie mogłoby się wydawać, że ludzie mają przewagę, to w oddali oddziały wampirów już się przegrupowywały.

Ludziom nie wróżyło to nic dobrego. Zamiast szukać ucieczki, ci wdali się w bezsensowną walkę, którą w każdej chwili mogli przechylić na swoją niekorzyść.

Gorazd niepotrzebnie obejrzał się za siebie. Coś mocno w niego gruchnęło, natychmiast wytrącając go z równowagi. Zderzenie z ziemią nie należało do przyjemnych, zwłaszcza, że grunt przesiąknięty był deszczem.

Oblizał górną wargę i poczuł krew. Przez chwilę rozmazany obraz wreszcie się wyostrzył, ujawniając przeszkodę, z którą się zetknął. Umorusana postać dzierżyła w dłoni miecz, wycelowany prosto w Gorazda. Blada skóra, lśniąca zbroja i długie kły zwiastowały rychłą śmierć.

By dostać się za Zamurze, potrzebował naprawdę niewiele, ale również w ucieczce nie miał z wampirem żadnych szans. Gdyby tylko miał się czym bronić, z pewnością podjąłby honorowy, aczkolwiek z góry przegrany pojedynek.

Spróbował się czołgać, ale to wampir z każdym, kolejnym krokiem był bliżej swojego celu. Gorazd usłyszał przeszywający dźwięk wysuwanej klingi z pochwy i odwrócił sie na plecy. Rozgniewany żołnierz uniósł miecz, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, doskoczyło do niego trzech ludzi.

To była prawdziwa szansa od losu, ale ból w prawym kolanie skutecznie uniemożliwiał mu ucieczkę. Podwinął nogawkę i zasyczał z bólu. Skóra zdarta niemal do kości paliła ogniem, powodując dyskmofort przy każdem zgięciu kolana. Mimo tego nie poddał się i spróbował wstać.

Miał naprawdę niewiele czasu, gdyż wampir uporał się już z dwoma więźniami i toczył walkę z ostatnim. Pierwszego rozpłatał jak rybę na blacie, a drugiego dosięgnął, podcinając mu gardło. Trzeci, mimo upartej woli walki, ledwo trzymał się na nogach.

Wtedy stało się coś, czego nie chciał dopuścić do swoich myśli.

Ktoś chwycił go za rękę, podniósł i i oparł na swoim barku. Była to Athya.

Za każdym razem, kiedy wymykali się z podziemi i jechali konno w stronę połonin, to Athya była tą, która ciągle zadawała pytania, podczas gdy Gorazd milczał. Teraz sytuacje się odwróciły. To on pytał, mówił, złościł się, w odpowiedzi słysząc tylko dwa słowa.

- Spieszmy się!

Gorazd wiedział, że to, co wydarzyło się w Ostadriel jest ich winą, a jawna obecność na ulicach to niezwykłe niebezpieczeństwo. Ale Athya wiedziała co robi. Teraz, kiedy kilka tysięcy ludzi i wampirów, toczy ze sobą wojnę nocą, mieli szansę wymknąć się główną bramą niezauważenie, ale niestety, jeden z generałów wydał rozkaz, by zamknąć przejście i podnieść most.

Gorazd upadł. Athya, pod jego ciężarem, upadła razem z nim.

- Uciekaj! - Krzyknął żałośnie, nie widząc innego wyjścia z sytuacji. - Mam ranną nogę i nie mogę iść dalej.

- Nie zostawię cię tutaj! - Odpowiedziała pełną determinacją. - Na zewnątrz czekają nasze dzieci!

Athya, podniosła Gorazda jeszcze raz i ruszyła razem z nim na południe, gdzie miała nadzieję zobaczyć ostatnią, otwartą bramę. Wówczas Gorazd zorientował się, w jakim stanie znajduje się jego kochanka. Złość dodała mu więcej siły. Zacisnął zęby i z całej siły starał się pomóc Athyi w tej ucieczce.

Uciekali, mając świadomość, że ich romans przyczynił się do prawdopodobnego upadku królestwa. Biegli, zostawiając za sobą tylko chaos, zniszczenie i śmierć. Nie oglądali się za siebie, bo panował tam już tylko niebyt.

Wreszcie udało im się przekroczyć most i pognać w stronę połonin. Pełni nadziei, ostatkiem sił biegli ku kresu tej szalonej podróży. Ucieczka była tak wyczerpująca, że kiedy dotarli na miejsce, zaczęło już świtać. Na horyzoncie mimo to wciąż wrzało od walk, a dym unoszący się nad Ostadriel utworzył jedną, wielką, czarną, żałobną chmurę.

Gorazd upadł jak kukła, nienaturalnie wyginając bezwładne kończyny. Athya delikatnie położyła dwójkę dzieci obok niego i uklękła przy nich. Zadane przez Igothlasa rany nie pozwalały jej na uśmiech, ale była pewna, że teraz czeka ją już tylko szczęście. Wspólne szczęście.

Teraz był czas na opłakiwanie utraconego dziecka. Gorazd patrzył na nie i nie mówił nic. Wyglądał na pogodzonego z sytuacją. W głębi duszy czuł, że wszystko się ułoży, a inność swojego dziecka, nie stanie się jej piętnem w przyszłości.

- Co z nami będzie? - Zapytała w końcu Athya.

- Jesteśmy za blisko miasta - stwierdził. - Kiedy tylko nabierzemy sił, wyruszymy w drogę.

- Dokąd?

- Do Niceony.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kiedy siadałem do pisania tego rozdziału, myślałem, że przewyższy swoją objętością te poprzednie. Wyszło jak wyszło i niech tak zostanie, bo oprócz poprawiania błędów, to raczej nie będę tu nic dopisywać.

Tak kończy się ta historia. Rodzinna Niceona, której tak bardzo obawiał się Gorazd, teraz staje się jego celem. Powrót do domu staje się jak najbardziej możliwy. Obawy jednak pozostają, bo czy mieszkańcy przyjmą go z takim brzemieniem, jakim bez wątpienia jest wampir i krzyżówka człowieka z wampirem?

Dlatego podtytuł Głosów Krwi nosi nazwę Część Pierwsza. W drugiej części (za rok, może za dwa lata) przeniesiemy się właśnie do słowiańskiej Niceony. Myślę, że tam będzie już dużo więcej mitologii, z racji położenia geograficznego tej krainy. Tutaj, zanim usiadłem do napisania pierwszego rozdziału, chciałem wpleść tę mitologię na stałe do opowiadania, ale z czasem coraz mniej mi tu pasowała. W dalszym etapie, poza wspomnianą dziwożoną, po słowiańszczyźnie nie pozostało żadnego śladu.

Losy króla po bitwie pozostają nieznane. Prawdopodobnie przetrwał tamtą noc. Być może dowiemy się czegoś o jego losach w drugiej części.

Co do samego opowiadania. Hm... Na pewno jestem bardzo zadowolony, że je skończyłem, natomiast trochę zaprzeczyło moim ogólnym założeniom. Przez następne lata miałem pisać krótkie opowiadania w formie treningu, a tutaj rzuciłem się trochę na głęboką wodę. Niemniej jestem zadowolony z końcowego efektu, choć wiem, że gdyby nie ograniczenia, które sobie postawiłem względem objętości tekstu, to pewnie byłoby go dużo więcej. Z drugiej strony bałbym się, że nie dałbym rady tego skończyć.

Stąd taka papka. 

Już teraz mogę powiedzieć, że Głosy Krwi to tak naprawdę tylko fundament do pełnometrażowego opowiadania "Blizbor", które chciałbym napisać za kilkanaście lat. Głosy Krwi powstały po to, by zbudować świat Blizbora i wykluczyć wszelkie fabularne i historyczne wątpliwości. Chciałbym, żeby stworzony przeze mnie świat był jednolity, dlatego jeszcze nie raz napiszę coś w tym uniwersum właśnie po to, by budować Blizbora.

W Głosach Krwi moim zdaniem na pewno za mało było scen z Athyą i Gorazdem. Tłumaczę sobie to po prostu limitami, jakie sobie nałożyłem.

Myślę, że tych bohaterów mogło być mniej. Sarmi, Borias, Idawalh, Eara, Eutinarfeth i Eregarlond. O każdym z nich mogłem napisać dużo, dużo więcej. Jakie jest Wasze zdanie?

Na koniec oczywiście z całego serca dziękuję tym, którzy wytrwali do końca. Wiem, że Głosy Krwi to była cegła, dlatego tym bardziej jestem zadowolony, jeśli ktoś przeczytał.

Dzięki!

P. S. Fajnie byłoby przeczytać jakieś podsumowania w komentarzach. Co było źle, czego było za mało, a czego za dużo. :)

Głosy krwi - część pierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz