Rozdział czternasty {+18}

72 5 3
                                    

Cierpliwość ludu wreszcie została wynagrodzona. Choć zwykli mieszkańcy Ostadriel nie byli w stanie zobaczyć zza krat pałacowej bramy, to dworzanie już mieli taką możliwość. Ci, którzy odeszli do swoich domów z obawy przed świtem, na dźwięk otwieranych bram pałacu, powrócili pospiesznie na możliwie najlepsze miejsca.

W tłumie znajdowały się najznamienitsze osobistości Eborgoth, których sprowadzili tu posłańcy. Wszyscy baronowie, dowódcy, żołnierze, mentorzy, dyrektorzy, naukowcy, lekarze i kapłani. Długo by wymieniać.

Każdy z nich czekał, żeby zobaczyć dziecko. Maleńką istotę, wyniesioną na rękach króla, które w przyszłości przejmie jego rządy.

Tym dramatycznym, aczkolwiek pełnym nadziei scenom, znowu zaczął towarzyszyć gruby, mięsisty deszcz. Po ulicach Ostadriel kolejny raz płynęła woda, zabierając ze sobą ukojenie, ulgę, zaufanie, a niosąc już tylko zwątpienie i strach.

Choć brama otwarta była całą szerokością, wciąż nikt się nie pojawiał. Wszystkie oczy widowni, skierowane były w stronę światła, skąd ciepło biło się z paraliżującym zimnem. Czas, nie wiedzieć czemu, wszystkim zaczął wydawać się niecierpliwy. A to wszystko trwało przecież kilka sekund.

Jeśli ktoś wyobraziłby sobie, co się stanie po otwarciu tychże bram, z pewnością nie chciałby tego widzieć, ale na dworze królewskim i w części handlowo-mieszkalnej byli wszyscy, bez wyjątku.

Z hukiem, bo inaczej nie można tego nazwać, pierwsza przez próg przeleciała Athya. Siła, z jaką uderzyła o kostkę brukową, mogła sugerować, że ktoś jej w tym pomógł. Jednak zanim w progu pojawili się następni, deszcz zdążył jeszcze bardziej przemoczyć ubrania wampirów.

Athya, z poranionymi kolanami i bosymi stopami, oparła się na dłoniach i płakała wniebogłosy. Potężnie zakrwawiona koszula, nie przyjmowała już chyba nawet deszczu. Nabrzmiałe sutki błyskwicznie się na niej odcisnęły, a zadarty koniec niebezpiecznie odsłonił jej miejsca intymne.

Zamiast huralnych okrzyków, widzowie wpatrywali się z niedowierzaniem w swoją królową, a jedyne, co większości przychodziło na myśl, to domysły o utracie narodzonego dziecka. Śmierć, która przyszła przedwcześnie. Maleńkie światełko, stłamszone przez ciemność.

Pewien nastolatek, nie mogąc znieść tej karykaturalnej ciszy, wyrwał się z rąk matki i popędził po schodach, by pomóc Athyi. Matka, choć z trudem puściła swojego syna, nie odważyła się za nim pobiec.

Młodzieniec, w którym niewiadoma dla niego przyczyna kazała mu biec, nagle stanął. W pałacowej bramie pojawili się żołnierze z Idawalhem na czele, a tuż za nimi król.

Athya obejrzała się za siebie i zdusiła krzyk w dłoni, podobnie jak większość dworzan. Nikt nie odważył się cokolwiek z siebie wydusić, a ci, którzy stali na tyłach, próbowali się wspiąć na jakikolwiek budynek, byleby tylko dowiedzieć się o co chodzi.

Król tymczasem powolnym krokiem przesuwał się z zawiniątkami na obu rękach w stronę potężnych schodów.

Nastolatek, porzuciwszy strach, by ratować królową, stał teraz nieruchomo, nie mogąc oderwać choćby podeszwy, które wtopiły się w podłoże jak głęboko wrośnięte w ziemię korzenie drzew.

- Błagam! Nie rób mi tego! - Krzyczała Athya.

Gdyby mogła, wstałaby i zrobiła wszystko, żeby odebrać mu jej dzieci. Niestety, ciężki poród, trwający niemal całą noc, związał jej nogi. Spróbowała się przeczołgać, nie przejmując się tym, jak to wygląda, ale odbijający się od kostki brukowej deszcz, hamował jej zapały, za cel obierając sobie jej oczy.

Głosy krwi - część pierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz