Co dwadzieścia pięć dni do portu Eltara przybijał okręt z krainy Orgoth o symbolicznej nazwie Weles. Określenie nawiązywało do bitwy morskiej, którą stoczono na wodach Tarecci z gigantycznym potworem, nazywanym szalińcem.
Kres szalińcowi położył w pojedynkę król Orgoth – Eronastar, przebywający wówczas na pokładzie Weles. To jak rozprawił się z potworem, historycy zapisali w kronikach historii świata.
Otóż na dziobie okrętu dumnie prężył mięśnie bóg Weles, wyposażonym w długie, bydlęce rogi wyrastające z głowy, skierowanymi przed siebie. To właśnie one, pod szalonym rozkazem Eronostara, śmiertelnie ugodziły wodnego giganta, przebijając jego pancerz.
Czarną banderę i dziób z podobizną Welesa poznała od razu. Bez wątpienia do zidentyfikowania okrętu pomagało jej Słońce, ciągle wysoko zawieszone na niebie. Kombinezon nieco ją uwierał, szczególnie w intymnych miejscach, ale przede wszystkim uniemożliwiał oddychanie skórze, jednakże widok jaki miała przed sobą dość prędko ją ostudził.
Z latarni morskiej zabrzęczał dzwon. Jak zwykle za późno.
Portowi wypatrujący z kei, byli już przygotowani do cumowania okrętu, a Sarmi, której powierzono opiekę nad eskortowanymi niewolnikami, przestępowała z nogi na nogę, co i rusz zerkając na nich przez ramię.
Pięciu ludzi, skutych łańcuchami na nadgarstkach i nogach stało zgarbionych, niby czekających na szafot, pośród strażników, wyraźnie rozochoconych do bitki. Mężczyźni nie byli w najlepszej kondycji, a mogły o tym świadczyć sterczące kości, na których napinała się skóra i liczne rany na ciele. Szczególnie jeden z nich wyglądał wyjątkowo paskudnie. Sarmi zatrzymała na nim wzrok na dłużej i dopiero po czasie dostrzegła, że z nozdrzy cieknie mu krew. Na ten widok jeden z roześmianych strażników podłożył pod nos mężczyzny palec, po czym odchylił maskę ochronną i go oblizał. Strażnicy prychnęli obrzydliwie śmiechem.
- Nie damy ci o sobie zapomnieć, parszywcu! – Zagrzmiał jeden z wampirów.
- Zobaczysz! – Dołożył drugi, po chwili uderzając go w twarz. – Jeszcze za nami zatęsknisz!
Sarmi nie mogła zdzierżyć temu obrazowi i tupnęła nogą najmocniej jak potrafiła.
- Dosyć! – Krzyknęła, marszcząc widoczne przez maskę brwi.
Tymczasem Weles przybił do portu. Z dziobu i rufy zrzucono liny cumownicze, a portowi zręcznie je chwytając, wzięli się do pracy. Któryś z nich krzyknął przeciągle i po chwili do czterech portowych dołączyło kolejnych czterech.
Następnie chwycili za liny i dociągnęli okręt na odbijacze. Sztuka powiodła im się niezwykle sprawnie.
Solidny, drewniany trap przerzucony przez burtę mocno uderzył o keję, odbijając się jeszcze kilka razy o jej powierzchnię. Wkrótce z pokładu zeszli pierwsi przedstawiciele krainy Orgoth. Było ich razem sześciu, a pomiędzy nimi kroczyły trzy młode, ludzkie kobiety, które – podobnie jak mężczyzn – skuto łańcuchami.
Sarmi wyszła naprzeciw i powitała obstawę ukłonem. Goście odwzajemnili ukłony, a jeden z nich – źle mu się z oczu patrzyło – od razu przystąpił do skutych niewolników. Wszystkich zmierzył od stóp do głów, lecz jego uwagę najmocniej przykuł młody chłopak z pokrwawioną twarzą. Przyjrzał mu się dokładnie, po czym odwrócił w stronę Sarmi.
- Co mu jest? – Zapytał pretensjonalnie. – Tak postępujecie z pożywieniem? Tak się postępuje z więźniami? Ujmując im krwi? Krwi, która jest dla nas zbawienna?
To ostatnie wykrzyczał całym gardłem, co sił w płucach. Rozentuzjazmowani dotąd strażnicy zwiesili głowy i raptem ucichli, wbijając wzrok spode łba w Sarmi. Gniewny wampir widząc ich zachowanie i spojrzenia, również spojrzał na nią pytająco. Sarmi zawahała się.
CZYTASZ
Głosy krwi - część pierwsza
FantasiaLudzie zostają strąceni przez wampiry do lochów, by służyć im jako pokarm. Już tylko Słońce wydaje się być jedynym ratunkiem przed zawłaszczeniem ich ziem. Kiedy w Lokgalen dochodzi do masowych samobójstw ludzi, sytuacja w mieście staje się tragiczn...