Eriadthriya, zwana wśród swoich Dalekooką, doprowadziła bezpiecznie wszystkich do Matki Drzewa, gdzie rzekomo miała ich oczekiwać Pani Lasu. Kiedy na komendę Dalekookiej, niezrozumiałej nawet dla kapłana, Matka Drzewo otworzyła swoją korę, Athya zakrywszy usta dłońmi zdusiła zachwyt, dobiegający z jej gardła.
Oto przed nimi pojawiło się tajemnicze wejście do środka, a Igothlas, wciąż zadając driadzie pytania, krążył dookoła drzewa, nie mogąc uwierzyć jak wszyscy pomieszczą się w jego wnętrzu.
Eriadthriya zlekceważyła jego dociekiwania. Zresztą nawet ich nie rozumiała. Weszła do środka, natychmiast znikając pod płaszczem, przykrytym przez mrok.
A jakież zdziwienie zawładnęło wampirami, gdy już znaleźli się w środku. Ciężko było komukolwiek zachować trzeźwość umysłu, szczególnie Fingilowi Baarsowi, który nie mogąc uwierzyć w to, co widzi, wyszedł z wnętrza drzewa i raz jeszcze wmaszerował w rozchyloną korę z rozdziawioną gębą.
Przestrzeń, jaka ich otaczała, była tak ogromna, że król Igothlas mógłby zmieścić tu swój dwór królewski. Ściany przypominały korę drzewną. Athya dotknęła jej i uśmiechnęła się ładnie, pierwszy raz od czasu wyjazdu z Ostadriel. Ścianami były kory, a na wystających z niej gałęzi zawieszone były dziwne lampki, w których zamknięte były żywe światełka, oświetlające całe to olbrzymie pomieszczenie.
Athya przyjrzała się uważnie świetlikom i pojęła, że są to latające owady. Nigdy wcześniej takich nie widziała. Powiodła oczami dalej i odkryła, że im wyżej, tym lampek ze świecącymi owadami było coraz więcej, a sufitu, jakkolwiek próbowałaby go nazwać, nie było widać.
Igothlas podszedł cicho, objął Athyę i również ochoczo spojrzał w górę. Cmoknął ją w ramię i szepnął coś do ucha. Sądząc po znudzonej twarzy królowej, nie było to nic nowego.
- Magia w Eborgoth – odezwał się ktoś z daleka, choć głos do uszu każdego docierał wyraźnie i przejrzyście – jest już właściwie obca. Niespotykana. Rozgośćcie się, proszę.
Ziemia pod stopami wampirów zawibrowała na chwilę. Gałęzie tworzące grunt ożyły nagle i wstały. Owijały się, pląsały, wywijały, wprawiając w osłupienie wszystkich zgromadzonych gości. Wkrótce zaczęły się formować. Athya szybko pojęła, że gałęzie przybrały kształt wielkiego, okrągłego stołu, ale to nie było wszystko. Gałęzie wciąż były w ciągłym ruchu i wiły się jak węże. Niebawem dokończyły swojej zjawiskowej układanki, imitując krzesła, na których mieli zasiąść.
Igothlas naliczył miejsca, machając bezwstydnie palcem i rozejrzał się po druhach. On, Athya, Fingil Baars, Glorrosir Vert Rom, Adrielebor, kapłan i czterech żołnierzy.
- A to jedenaste miejsce – rzekł król - to pewnie...
- Dla mnie, oczywiście – przerwała mu Pani Lasu.
Michmartilreth nie była zwykłą kobietą. Najważniejsza driada oczach wszystkich zgromadzonych była boginią. Świecące owady z lampek na gałęziach ginęły w blasku Pani Lasu.
Drażniła z premedytacją ich wyczulony nerw wzrokowy. Athyi zdawało się, że nad driadą wisi jakaś aura. Pomimo, że uważała się za kobietę atrakcyjną, przy Michmartilreth nie odważyła się stawać z nią na równi. Duże, zielone, władcze oczy driady, szybko pokazały jej, gdzie jest jej miejsce. Szła powoli, z gracją, a każdy jej krok wydawał się tak delikatny, jakby sunęła po gładkiej trawie. Odkryte biodra ruszały się przy tym finezyjnie, raz wyrzucając je w prawo, raz w lewo. Co więcej, wciąż towarzyszyły jej piękne motyle, latające gdzieś wokół jej głowy.
- Proszę. – Wskazała przeciągnięciem dłoni. – Usiądźcie.
Jej głos jest melodią, pomyślała Athya.
CZYTASZ
Głosy krwi - część pierwsza
FantasyLudzie zostają strąceni przez wampiry do lochów, by służyć im jako pokarm. Już tylko Słońce wydaje się być jedynym ratunkiem przed zawłaszczeniem ich ziem. Kiedy w Lokgalen dochodzi do masowych samobójstw ludzi, sytuacja w mieście staje się tragiczn...