Rozdział drugi

167 11 11
                                    


- Daj spokój, głupia. – Athya do znudzenia pudrowała pędzelkiem i tak już idealnie zmatowioną twarz. – Nie martw się na zaś. Jakoś się ułoży.

Tej nocy po raz kolejny nie pojawiła się w audytorium, posyłając tam za to Boriasa, który w jej imieniu, słowo w słowo miał przekazać dyrektorowi wiadomość o jej zdrowiu. Nie było to zbyt błyskotliwe posunięcie z jej strony, a na widok kamerdynera tłumaczącego nieobecność Athyi, mentor miał powody, żeby odebrać to dosłownie jako zlekceważenie jego osoby. Z drugiej strony Athya mogła to także ściśle wytłumaczyć, summa summarum nie kłamała. Jednak jej nagłe, powtarzające się już niemal codziennie omdlenia, były dostatecznym usprawiedliwieniem dla coraz częstszych nieobecności na zajęciach. W głębi duszy wiedziała, że będzie wykorzystywać to jeszcze nie raz.

Mentorką biologii była trzeci sezon. W tym czasie zdobyła zaufanie nie tylko wszystkich podopiecznych, ale także większości mentorów, a w szczególności dyrektora Saalthora – mentora historii. Mając kogoś takiego za sobą, o nadzwyczajne zebranie, o którym mówił Borias, specjalnie się nie martwiła.

Saalthor rzeczywiście ją cenił. Częstokrotnie rozmawiali między zajęciami, a także po zajęciach. Po wielokroć udoskonalali akademię, wspólnie wprowadzając liczne zmiany w regulaminie bez konieczności powoływania zebrań, co niespecjalnie podobało się pozostałym mentorom. Była przekonana, że dyrektor liczy się z jej zdaniem i zrozumie jej niedyspozycyjność. W kuluarach mówiło się, że to właśnie Athya będzie główną kandydatką do przejęcia posady dyrektora po śmierci wiekowego już Saalthora.

Ale to nie był jedyny powód, który neutralizował jej nerwy. Drugim argumentem, niezaprzeczalnie silniejszym od pierwszego, był sam król. W jej mniemaniu Saalthor nigdy nie oddaliłby żony władcy Eborgoth. Bez dwóch zdań. Nie, pomyślała Athya, wszystko będzie dobrze. Odwiedzę jutro dyrektora i wyjaśnię mu wszystko. Oczywiście nie dodała, że nie będzie z nim szczera.

Athya westchnęła. Za oknami wciąż słyszała tętniące życie, a rozejrzawszy się po raz kolejny po sali miała wrażenie, że znajduje się w innej rzeczywistości. Wtedy drzwi otworzyły się z hukiem, a w pokoju pojawił się sam Igothlas.

Zadrżała przez chwilę, choć nie odwróciła się w jego stronę. Widziała go jedynie w lusterku, które uniosła i skierowała tak, by widzieć na drugim planie jego odbicie. Gdy na twarzy małżonka pojawił się błogi uśmiech, eksponujący białe jak śnieg uzębienie, Athya westchnęła. Znowu. Tym razem zbyt wyraźnie demaskując ulgę, którą zdradziły wielkie, przypominające monety z podobizną króla oczy i półotwarte usta, przez które schodziło powietrze niczym z przebitego balonu.

Igothlas miał czarne jak smoła, nachodzące na nienaturalnie szpiczaste uszy włosy. Na tle bladej cery, czerwone usta i fioletowe oczy wyglądały jak świecidełka. Byłby idealny, gdyby nie krzaczaste brwi i podwójny podbródek, pomyślała Athya. Może te części nie były jego wizerunkowym przywilejem, ale ramowo prezentował się bezbłędnie. Pomimo długiej, chudej szyi sylwetka króla była nienaganna. Smukła i wyrzeźbiona, wyćwiczona przez lata na polowaniach i nie tylko. Ubrany był w jedwabną, żółtawobrązową koszulę z koronkowym kołnierzem i rękawami. Szerokie w udach i zwężane w łydkach granatowe spodnie podtrzymywał na biodrach pas ze skóry biesa, pierwszego w historii zabitego z jego rąk w Ostadriel. Każdy palec udekorowany był pierścieniem, ale ten najważniejszy, wysadzany unikatowymi diamentami, symbolizujący władzę, znajdował się na wskazującym palcu prawej ręki. Szykowne buty były jak zwykle pełne błysku.

- Nie spodziewałem się ciebie tutaj. – Igothlas usiadł wygodnie na wymienionym przez Sarmi, pachnącym posłaniu i zwrócił uwagę na pusty wazon. – Co stało się z heliotropem? Nie zdążył się w pełni rozwinąć, a ty już się go pozbyłaś?

Głosy krwi - część pierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz