Organy.
Gniótł kartkę w dłoni. Blondynka ściskała kurczowo jego ramię, wylewając łzy w marynarkę.
Kościół tonął w granatowej powodzi.
Kazali zamknąć trumnę.
Na niej, wokół niej, pod nią. Wszędzie kwiaty poplątane wstążkami.
Spodobałyby mu się.
Korowód. Cisza. On by śpiewał. Ale im zbytnio trząsł się głos.
Nie patrzyli, jak spuszczają trumnę.
Już po chwili dzieliło ich od niego 6 stóp.
Płacz. Zamglony dźwięk kondolencji.
I tylko wiatr zdawał się szeptać
Jestem już wolny