Stałam pod rozłożystym drzewem, palcami ściskając prawe biodro. Siła chwytu rosła wraz z narastającym bólem, który rozlewał się po moim wnętrzu falami. Mroził każdą komórkę mojego ciała tylko po to, żeby sekundę później potraktować ją żywym ogniem, który teraz trawił mnie całą. Byłam niczym sparaliżowana, skupiona na oddychaniu i utrzymaniu się przy zdrowych zmysłach. Czułam jak panika łapie mnie za gardło, a oczy szczypią niemiłosiernie, dlatego też przymknęłam powieki, nie pozwalając sobie na płacz. Muszę tylko skupić się na pulsującym bólu płynącym z prawej strony ciała, w którą moje rozcapierzone palce wciąż się wbijały i nie myśleć o tym, który bije wprost z mojego serca.
Spróbowałam wziąć głęboki oddech, ale trzęsłam się na tyle, że nic z tego nie wyszło. Uniosłam prawą rękę, dotąd luźno zwisającą przy moim boku, i rozwarłam palce, które były zaciśnięte w pięść. Papieros był odrobinę zdeformowany przez zacisk, ale to mnie nie powstrzymało. Drżącą dłonią włożyłam go do ust po czym sięgnęłam do bocznej kieszeni plecaka i wyjęłam z niej zapalniczkę. Gdy zaciągnęłam się po raz pierwszy, wrzuciłam ją na swoje miejsce.
Dawno tego nie robiłam, przez co dym drażnił moje gardło, ale dawał chwilową ulgę. Znowu odwracał moją uwagę, ale wszystko co dobre zawsze szybko się kończy. Słowa ponownie rozbrzmiewały w mojej głowie.
Chcieliśmy cię usunąć. Powinniśmy przeprosić każdego kto cię zna za to, że tego nie zrobiliśmy. Nikt cię tu nie chce. Myślisz, że kiedyś to się zmieni? Podpowiem ci: nie. Bardziej kochałem psa niż ciebie. O niego przynajmniej prosiłem.
Zaczęłam się zastanawiać, czy po jakimś czasie się przyzwyczaję. Przestanę wybiegać z płaczem z domu. Przestanę stać przed lustrem w bieliźnie, obserwując z odrazą każdą bliznę czy siniak. Czy kiedykolwiek przestanę odczuwać ból? Może po prostu któregoś dnia moje serce stwierdzi, że to zbyt wiele i pęknie, a cała żałość i cierpienie dosłownie zatopi moje ciało?
Obserwowałam wejście do szkoły, przez które przelewały się tłumy. Masa identycznie wyglądających osób. To samo ubranie, które według władz miało kontrolować uczniów, by nikt się nie wywyższał i nie czuł lepszy od innych albo nie upokarzał biedniejszych. Mieliśmy być równi, a zostaliśmy jedynie marnymi kopiami, nie mówiąc o tym, że mundurkiem nękania nie zatrzymali.
Ogrodzenie było upstrzone znakami zakazującymi palenie i wprowadzanie psów, ale nikt się tym nie przejmował, przynajmniej w pierwszym przypadku. Nie byłam jedyną osobą, która zaciągała się papierosem przed lekcjami, chociaż pewnie byłam jedyną, która robiła to tutaj po raz pierwszy. Do tej pory zdarzało mi się to jedynie na imprezach, ale dzisiaj potrzebowałam czegoś co mnie uspokoi, a to był mój jedyny pomysł.
Rzuciłam niedopałek na ziemię i przydeptałam go butem. Rozprostowałam palce, zdrętwiałe od ciągłego ścisku, i złapałam za ramiączka plecaka, po czym skierowałam się razem z wszystkimi do środka. Nie miałam ochoty tu być. Już nie chodziło o to, że szkoła ogólnie działa na mnie jak płachta na byka, bo tak nie jest. Było coś pokrzepiającego w tym, że mogłam spędzić parę godzin poza domem, zająć myśli. Szkoła dawała mi zajęcie, nie ważne jak bardzo czasami nienawidziłam niektórych przedmiotów. To po prostu nie był mój dzień, choć prawda jest taka, że powtarzałam to od ładnych paru miesięcy. Dzisiaj jednak czułam się gorzej niż zazwyczaj, ale czemu się dziwić po jakże obiecującym początku dnia. Muszę jednak wytrzymać tutaj przynajmniej do matematyki, na której przyjdzie mi napisać test, który już wiem, że obleję. Potem mogę myśleć o tym, żeby zerwać się i ukryć przed światem.
Otworzyłam szafkę i wrzuciłam do niej niepotrzebne mi książki. Próbowałam znaleźć jakieś perfumy, żeby zamaskować dym papierosowy, który można było ode mnie wyczuć ale nic nie wpadło mi w ręce. Przypomniało mi się, że zapasową buteleczkę, którą miałam tu schowaną, pożyczyła ostatnio Livia, choć lepszym słowem byłoby zabrała, skoro nadal do mnie nie wróciła.
CZYTASZ
Daddy Issues || L.H.
Genç KurguCzasami mamy zbyt wiele, by móc to docenić lub za mało, by móc się tym cieszyć. Czasami jednak nie mamy nic, a los rzuca ochłapami, byle utrzymać nas przy życiu. Audrey nie narzekała. W końcu miała dom, rodziców i dwójkę przyjaciół, gotowych skoczy...