Szliśmy w ciszy, niezbyt ruchliwą ulicą. W oddali widzieliśmy już parującą z wulkanu lawę. Już wyobrażałam sobie, jak tam było gorąco. Przeszedł mnie dreszcz, na samą myśl, że mogłabym wpaść do tego piekielnego ognia.
— Nie bój się Queel. Jeśli nie chcesz, nie musisz mi pomagać — Powiedział w końcu Max. W jego głosie wyczułam troskę.
— Nie boję się — Burknęłam pod nosem, z niewiadomych przyczyn lekko się czerwieniąc.
Mimowolnie spojrzałam na wulkan. Parował. Wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć.
— Jesteśmy już niedaleko — Mruknął nagle całkiem poważny Max.
Zaledwie pięć minut dzieliło mnie od prawdopodobnnej śmierci. A mimo to, nie czułam strachu. Przynajmniej nie o siebie. Bardziej o bliskiego mi Maxa. Przez te parenaście dni stał się dla mnie jak brat.
— Jesteśmy — Westchnął cicho Max. W jego oczach widziałam strach.
Wdrapaliśmy się na szczyt, a Max spuścił w dół linę, jeden koniec przywiązując do wypukłej skały. Pociągnął i kiedy liną nie drgnęła powiedział;
— Ty pierwsza — Przekręciłam oczami i złapałam linę, aby po chwili zjechać po niej.
W środku wulkanu było gorąco. Stanęłam na kamiennym podłożu. Od razu rzucił mi się w oczy komputerek i drzwi. Nie wnikam, jak ona to tutaj wtaszczyła.
Po chwili obok mnie stanął Grzmotomocny.
— Widzisz moich rodziców? — Zapytał, rozglądając się.
Nagle zostałam kopnięta w plecy, przez co prawie wpadłam do wrzącej lawy. Rozszerzyłam oczy i wstałam lekko zdezorientowana.
Spojrzałam w stronę Maxa. On w tym momencie bił się ze swoją siostrą. Ona miała na sobie czarny kombinezon i maskę.
Ja, korzystając z jej nieuwagi, podbiegłam do drzwi. Trzeba było wpisać kod. Nie miałam czasu, więc kilkakrotnie kopnęłam w drzwi, które na szczęście, nie okazały się takie wytrzymałe.
Pchnęłam je i zobaczyłam rodzinę Grzmotomocnych w klatce. Przyłożyłam palec do ust, pokazując im, aby byli cicho. Podeszłam do klatki i zobaczyłam kłódkę.
Rozejrzałam się. Niestety, klucza nie było. Usłyszałam ciche brzdęki. Phoebe miała przy sobie klucz.
Zmieniłan się w niewidzialną i podeszłam do Phoebe od tyłu. Z trudem odebrałam dziewczynie kluczyk i kopnęłam ją w plecy, przez co upadła. Max klęknął przy niej i zakajdankował ręce.
— Skąd masz kajdanki? — Zapytałam.
— To jest teraz najmniej ważne! Idź uwolnij moich rodziców!
Podbiegłam ponownie do metalowej klatki i otworzyłam ją. Ze środka wręcz wypadli Grzmotomocni.
— Jestem z was dumna dzieci! — Krzyknęłam Barb.
— Dziękuję, ale teraz musimy ją odczarować — Mruknęłam, wskazując ruchem głowy na leżącą na ziemi Pheobe.
— Tylko czym? — Dopytał Max.
— Wiedzieliśmy na tamtej pułce laser odczarowujący — Nora podeszła do jednej z pułek i wzięła taki jakby pistolecik.
Odebrałam go jej i wycelowałam z szamotającą się Phoebe. Wcisnęłam czerwony przycisk, a strumień czerwonego światła poleciał wprost w dziewczynę.
Chwilę się miotała, po czym jakgdyby nigdy nic zapytała;
— Gdzie jesteśmy?! — Jej wzrok przeskanował wszystkich i zatrzymał się na mnie.
— W wulkanie — Wzruszyłam ramionami.
— Dobra, wynośmy się. Jest tu tak gorąco, że bardziej się nie da — Mruknął Billy.
Weszliśmy po linie na górę i popędziliśmy w stronę hotelu.
****
— Queel, nie daj się prosić — Burczał mi Max nad uchem, uśmiechając się słodko.
— Dobra — Przekręciłam oczami i dołączyłam do nich, a konkretniej do tańczenia Hula.
Te wakacje są jednymi z najlepszych.
![](https://img.wattpad.com/cover/152259028-288-k326231.jpg)
CZYTASZ
Wakacje Grzmotomocnych {Grzmotomocni} ✓
FanfictionRodzina Grzmotomocnych postanawia odpocząć od ratowania miasta Skrytowice, i jedzie na wakacje na Hawaje. Max spotyka tam Queel i zaprzyjaźnia się z nią.