Opuściłam mieszkanie o 19 by w ekspresowym tempie dotrzeć na rynek gdzie umówiłam się ze znajomymi. Potrzebuję zająć czymś myśli by nie usiąść i nie płakać. W ostatnim czasie strasznie dużo rzeczy zwaliło mi się na głowę. Krocząc lekko deptakiem minęłam Starbucks i KFC, pod ratuszem jak co piątek stała młoda skrzypaczka, a niedaleko niej koleś śpiewający hity Red Hot Chilli Peppers. Dzieciaki wesoło biegały za wielkimi bańkami, które puszczały dwie Rumunki. Jakkolwiek okropnie to zabrzmi, uwielbiałam patrzeć jak nieświadome dzieciaki biegają w ich pobliżu, by chwilę później z hukiem lądować na tyłku, ślizgając się na mydlinach. Usiadłam na ławce naprzeciwko tego całego cyrku, kochałam Wrocław, ale powoli zaczynałam mieć dość wszystkiego co kocham. Zerknęłam na zegarek odpalając mentolowego linka, znajomi powinni być tu lada chwila. Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam Maćka, Marysię, Eryka, Dominika i Miśkę, a na domiar złego jeszcze Gośkę z Mateuszem. Lubię Gośkę, ale bywa naprawdę irytującą płytką dupą, natomiast Mati? Niewiele mówi, ale jak już coś powie to wie o czym gada. Jest bardzo inteligentny i oczytany, a przy tym niesamowicie leniwy. Bardzo go lubię, a nawet dodam, że kiedyś w gimnazjum byłam w nim śmiertelnie zakochana. Moi znajomi nie mają pojęcia co się u mnie dzieje. Co czuję, i jakie mam problemy. Z wiekiem uczymy się by nie ufać ludziom, a o swoich słabościach rozmawiać jedynie ze sobą. Poprawiłam torebkę na ramieniu i wstałam z ławeczki.
- Cześć wszystkim! - przywitałam się z wymuszonym entuzjazmem.
- Cześć Zosia! - odparli grupą, ściskając mnie, każdy z osobna.
Po wspólnym papierosie zdecydowaliśmy się wybrać lokal do którego pójdziemy na piwo. Chłopaki strasznie chcieli obejrzeć mecz, więc obowiązkowo poszliśmy do baru, z telewizorem na tarasie. Był ciepły lipcowy wieczór. W normalnych okolicznościach napawałabym się radosnymi chwilami ze znajomymi, ale kiedy czujesz że przygniata cię głaz ciężko cieszyć się czymkolwiek. Po 15 minutach zorientowałam się, że w zasadzie nikt nie zwraca na mnie uwagi, prowadzą jakieś bezsensowne konwersacje między sobą i znów pozwalają mi rozmyślać, rozpamiętywać i obarczać się winą za całe zło na świecie. Dochodzi do sytuacji podbramkowej, w której obserwuje znudzonego Mateusza, który też jedynie udaje, że słucha pierdolenia reszty. Przepraszam wszystkich i wychodzę do toalety. Zamknęłam za sobą drzwi i w duchu podziękowałam, że w łazience jest tylko jedna toaleta, co za tym idzie miałam chwilę prywatności. Klęknęłam przed muszlą i opuściłam deskę. Ze stanika wyjęłam worek strunowy z fetą, grudkę wysypałam na toaletę i wyjęłam z portfela dwie karty. Gniotąc kulkę i mieląc na proszek „tasowałam" kreskę, rozmyślając o tym, jak bardzo zła byłam na samą siebie. Wytarłam karty o czarne rurki i strzepałam proch ze spodni w miarę możliwości. Z portfela wyjęłam stuzłotowy banknot mając w głowie przesąd „nie wal z dychy bo będzie bida". Zwinęłam go starannie w rulonik i przyłożyłam do lewej dziury, zatykając prawą. Wciągnęłam ścieżkę na raz i czekałam na spływ do gardła, sprzątając po sobie bałagan. Chemikalia w moich nozdrzach doprowadziły do łzawienia oczu więc szybko poprawiłam się w lustrze i opuściłam łazienkę. Dołączyłam do moich znajomych, którzy właśnie zamawiali jedzenie.
- Zosia, na co masz ochotę? - zapytał Eryk.
- Ja tak właściwie nie jestem głodna. - odparłam.
- Jak to? Umawialiśmy się, że wspólnie idziemy coś zjeść i wypić piwo. - dodała Marysia.
- Takiego zwrotu używa się, kiedy po prostu chcesz z kimś wyjść na miasto, odpuść Mary, nie chcę jeść. - warknęłam.
Amfetamina robi z ciebie impulsywnego człowieka. Przyspiesza mówienie, myślenie, poprawia produktywność, ale do tego sprawia, że odczuwasz rzeczy trzy razy mocniej. Nikomu mój brak apetytu nie wydał się podejrzany poza Matim, który patrzył na mnie spode łba, zwłaszcza w momentach, w których dyskretnie starałam się pociągać nosem. Wybiła 23.00, Gośka zarządziła, że pójdziemy na pasaż Niepolda i sprawdzimy co się dzieje w klubach. Nikt nie śmiał protestować, bo kłótnie z Gośką są jak walka antylopy z lwem. Kompletnie bez sensu i na starcie przegrane. Westchnęłam głęboko i starałam się nastawić na to, że będę zmuszona wejść do klubu. Nie cierpiałam dyskotek, głośnej housowej muzyki, potu, najebanych ludzi i swądu szlugów na palarniach skąpanych w gęstym dymie. Nigdy nie byłam imprezowym typem, a na domiar złego śmieszą mnie te dziewczynki, które okłamują rodziców, że nocują u koleżanek, a szlajają się najebane po nocach z typami i kręcą dupskami na dyskotekach. Na legitymacji szkolnej lat czternaście, ale tapeta krzyczy: maturzystka. Weszliśmy do Bezsenności, zaśmiałam się pod nosem, bo nazwa klubu od razu skojarzyła mi się z tym, że po fecie nie zasnę. Nie minęło 5 minut, a ja już zgubiłam część swoich znajomych. Bez zastanowienia udałam się do toalety by poprawić się drugą kreską, powtórzyłam wszystkie czynności z baru i wróciłam na salę. Kiedy stałam niespokojna w kolejce po drinka podszedł do mnie jakiś koleś.
- Jezu dziewczyno, jesteś wypierdolona jak nie wiem, mocne masz prochy. - szepnął mi do ucha.
- Jak widać. - rzuciłam.
- Kuba jestem, miło poznać.
- Zocha. - uśmiechnęłam się lekko do chłopaka.
Od słowa do słowa okazało się, że Kuba mial przy sobie piksy. Poczęstował mnie pomarańczową tabletką z wizerunkiem kostki domina, a ja otumaniona łyknęłam ją bez zastanowienia. O tym jak wielki błąd popełniłam przypomniałam sobie dopiero kiedy piguła powoli zaczęła wjeżdżać. Stałam wtedy na palarni z Mateuszem i starałam się słuchać jego historii z ostatnich baletów w Poznaniu, jak to jeden koleś przysadził się do niego, o to że robi chujowy rap. Nagle, zaczęło piszczeć mi w uszach, obraz stracił ostrość i zaczął się trząść, zacisnęłam mocno szczękę, a moje oczy wywinęły się do środka. Napad lęku przyszedł znienacka i sprawił, że ścisnęłam szklankę z drinkiem tak mocno, aż pękła. Błądziłam oczami po sali, mając ochotę się rozpłakać i nie zwracałam uwagi na krwawiącą dłoń. Mateusz pospiesznie chwycił mnie za drugą rękę i wyprowadził na dwór. Czmychnęliśmy w podwórko jednej z pobliskich kamienic i usiedliśmy na krawężniku. Zaczęłam płakać i wyrywać sobie włosy garściami. Miałam czarne myśli i zwieszony obraz. Otoczenie było tak przerażające, że czułam oddech śmierci na karku.
- za nic w świecie nie dzwoń po pogotowie...- wysapałam przerażona.
Moje serce przyspieszyło bicia, aż zemdlałam...Kolejny blackout, kolejna plama.

CZYTASZ
Prawie północ - GUZIOR
أدب الهواة„zabijamy samych siebie, by nie ranić innych" Opowieść o guziorze, którego twórczość od 2014 roku zostawiła po sobie właśnie takie wyobrażenie jego postaci