03 |Prawie jak w domu

586 65 56
                                    

« We grew up together
Two kids in the park
We carved our initials deep in the bark »

— Myślałem, że już nigdy się nie wyprowadzisz — powiedział mężczyzna, patrząc jak kobieta wynosi walizki przed dom.

— A ja myślałam, że ucieszył cię mój pobyt, skoro sam to zaproponowałeś. — Odwróciła się w jego stronę z uśmiechem na ustach. Oddając mu pozłacane klucze, czuła, jak zimna krew pulsuje w jej ciele.

— To gdzie teraz? — Oparł się o futrynę i wcisnął jej je z powrotem. — Tak na wszelki wypadek — dodał, obserwując, jak lekko zniesmaczona chowa je do kieszeni.

— Znalazłam jakiś numer w gazecie — zaczęła, poprawiając ubranie. — Podobno jakaś Martha Hudson ma wolne miejsce. — Odwróciła się, zamykając mu drzwi przed nosem.

Dobrze wiedziała, że jej przyjaciel nie jest zbyt uczuciowy, ale wolała nie ryzykować ciepłego pożegnania. Wolała nie wiedzieć, jak bardzo cieszy się z jej odejścia, rozpaczając jednocześnie nad tym, co uczyni kobieta.

Będzie dobrze, przecież koty zawsze spadają na cztery łapy.

• • •

— Dzień Dobry! — krzyknęła wesoło szatynka, wchodząc do budynku, który znajdował się przy jakże uroczej uliczce.

Stojąc pośród korytarzy pokrytych ciemną farbą, rozmyślała, czy robi dobrze. Czy na pewno powinna. Chwilę temu, przed kafejką, zauważyła coś bardzo ciekawego. Coś, co znów skłoniło ją do rozważań i pracy nad swoim sumieniem.

— Widocznie dla ciebie jest dobry, kochaniutka. — Michelle ocknęła się na dźwięk słów. Przed nią stała niewysoka, starsza kobieta w kolorowej sukience o delikatnym wzorze. — Martha Hudson, zapraszam. — Podała jej drobną dłoń, po czym wskazała na schody. — Proszę, rozgość się na górnym piętrze — mówiła wesoło, szeroko się uśmiechając. — Co prawda, nie jest ono w najlepszym stanie, ale wystarczy posprzątać. Jeśli usłyszysz w nocy jakieś strzały lub grę na skrzypcach — zatrzymała się na chwilę, zatrzymując się obok mieszkania detektywa. — Ignoruj to.

— Dziękuję Pani. — Posłała jej szeroki uśmiech, wnosząc walizkę po starych, skrzypiących schodach. — Ciężko było coś znaleźć na ostatnią chwilę — skłamała, rozglądając się naokoło.

— Nie martw się, na pewno ci się spodoba — powiedziała Martha i ruszyła do kuchni, by przygotować, znając ją, jakieś ciasto na przywitanie nowego mieszkańca.

• • •

— John! Uspokój ten Podmiot Szatana! — Dźwięk przeszył mury domu. Sherlock, ubrany w śliwkową koszulę, próbował myśleć. Niestety wizyta jego przyjaciela mu w tym przeszkodziła. Może nie tyle sam byt Johna, co krzyki małej, rozkosznej i piekielnej Rosie.

Wdowiec powoli wstał z kolorowego fotela i podszedł do chodzika, w którym mała blondynka powoli przemierzała pokój. Delikatnie pokręcił głową, uśmiechając się do niej z daleka. Wyglądała zupełnie jak matka. Podniósł ją najdelikatniej jak potrafił i mocno przytulił.

— Już spokojnie... — uciszał dziewczynkę, kołysząc ją na swych ciepłych rękach, okrytych koszulą.

Dziecko nie przestawało płakać. Kolejne łzy płynęły z jej drobnych, jasnych oczu. Kolejne krzyki wydobywały się z małego gardła. Dobry ojciec podawał Rosie przeróżne zabawki, przychylając się, by je podnieść z zagraconej podłogi wyłożonej dywanem.

— Chyba nie umiesz w bycie ojcem — dogryzł Sherlock, podnosząc jedną grzechotek, których szczerze nie nawiedził. Szczególnie, nie nawiedził ich na swojej twarzy.

You see, but You do not observe |Sherlock BBC [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz