POV Yvette
Patrzyłam jak drobne ciało Mathilde szybko wychodzi z mojej sypialni. Siedziałam w tym samym miejscu jeszcze kilkanaście minut, próbując zrozumieć co zrobiłam albo powiedziałam źle, że jej postawa tak nagle się zmieniła. Czułam jak po moich policzkach zaczynają płynąć łzy. Otarłam je szybko i skierowałam się z powrotem do łazienki aby dokończyć wieczorną toaletę. Spojrzałam na siebie w lustrze. Zobaczyłam nieszczęśliwą kobietę, która oszukuje wszystkich wokół. W kącikach moich oczu dostrzegłam zmarszczki. Kiedy te wszystkie lata minęły? Kiedy stałam się taka zimna?
Położyłam się w łóżku, zapominając zupełnie o wieczornej modlitwie. Leżałam na wznak patrząc otępiałym wzrokiem w sufit. Pragnęłam tej dziewczyny. Chciałam móc bez skrępowania całować jej usta, szyję, piersi. Chciałam docisnąć swoje ciało do jej i sprawić aby w ekstazie wykrzykiwała moje imię. Tak bardzo pragnęłam bliskości z drugim człowiekiem. Przewróciłam się na bok i z nocnego stolika wzięłam do rąk biblię. Otwarłam na stronie sześćdziesiątej piątej i wyciągnęłam zdjęcie. Popatrzyłam na uśmiechniętą postać Racheli. Pamiętam jak zrobiłam jej to zdjęcie. Mimo panującej wtedy wojny z jej twarzy nie znikał ten promienny uśmiech. Była tak młoda, tak niewinna. A mimo to zginęła. Wciąż po tylu latach nie potrafiłam się pogodzić z jej śmiercią. Nie dochodziło do mnie, że człowiek człowiekowi może zgotować taki los. Czemu winna była Rachela, że musiała umrzeć? Urodziła się po prostu Żydówką. Nigdy nikomu nie powiedziała złego słowa, nie zrobiła krzywdy.
Przejechałam kciukiem po fotografii, próbując sobie przypomnieć dźwięk jej głosu, zapach włosów, smak ust. To wszystko powoli się zamazywało, pozostawiając w moim sercu niewyobrażalną pustkę. Nie chciałam jej zapominać, ale czułam, że ciągłe próby odtwarzania w głowie ostatnich wspólnych chwil, nie mają już sensu. Nie mogę żyć przeszłością. Powinnam żyć. Tu i teraz. Cieszyć się z każdej chwili. Schowałam z powrotem zdjęcie między strony Biblii.
Znów zaczęłam myśleć o Mathilde. Była tak piękna. Jakby zupełnie nie z tego świata. Anioł, który spadł z nieba. Pożądałam jej i coraz trudniej było mi to ukrywać. Szczególnie w jej obecności. Wiedziałam, że nie mogę znów rzucić się na głęboką wodę i oczekiwać aż wszystko co złe się skończy. Byłam siostrą zakonną. Dyrektorką sierocińca sióstr Dominikanek. Nie mogłam kochać swojej podopiecznej. Zresztą... Byłam pewna, że Mathilde kompletnie nic do mnie nie czuje. Traktowała mnie od samego początku jak jedną z wielu sióstr. Nie miałam jej tego za złe. Nie mogłam mieć. Miała zaledwie siedemnaście lat. Jej życie w każdej chwili może się zmienić. Może jakaś miła rodzina zechce przyjąć ją pod swój dach i wydać za mąż? To byłoby dla niej najlepsze rozwiązanie. Co zrobi, gdy ukończy osiemnasty rok życia i dalej będzie tu siedzieć? Wyląduje na ulicy i będzie żebrać o kromkę chleba. Nie mogłam na to pozwolić. Jednak myśl, że obcy mężczyzna mógłby ją dotykać sprawiała, że w środku aż cała się trzęsłam. Z zazdrości, ze złości i ze smutku. Audrey miała rację, że powinnam ją odesłać.
Mimochodem spojrzałam na różaniec przewieszony przez pas na moim habicie. Czy w ogóle wierzyłam w Boga? Czy po tym wszystkim co ludzkość przeszła można było założyć, że on istnieje? Coraz bardziej miałam poczucie, że nade mną nikogo nie ma, że jestem sama jak palec na tym świecie . Boga nie ma.
Wiem, że powinnam była się sto razy zastanowić zanim złożę śluby, ale wtedy te prawie piętnaście lat temu nie wiedziałam kim jestem i czego chcę. Teraz też nie wiem, ale nie mam już wyboru. Nie mogę go mieć.
Chciałam zasnąć choć na moment, ale mój mózg pracował na zadziwiająco wysokich obrotach. Wszystkie myśli przelewały się przez mój umysł, obijały o siebie powodując pulsujący ból w skroniach. Zamknęłam oczy.
CZYTASZ
Dzieli nas habit
Fanfic"Spojrzałam w jej szare oczy. Wiedziałam, że to nasze ostatnie spotkanie. Pocałowałam ją, na pożegnanie, choć czułam, że tym bardziej będzie mi trudno o niej zapomnieć..." DRUGA CZĘŚĆ pt. „DZIELI NAS PRZEPAŚĆ"!