9. [antonio]

1.7K 193 327
                                    

taa miało być jutro, ale nie chce mi się czekać plus bo faoś (tak to moje tlumaczenie xd)

***

W sumie to trochę się bałem. Minęło tylko kilka godzin od naszego spotkania z Lovino. Jak zareaguje na mój widok? Mógł albo, tak jak codziennie, zwyzywać mnie i krzyczeć na cały korytarz, albo mnie zignorować. Na inną, lepszą opcję bym nie liczył... Chociaż to Vargas, on nigdy nie był przewidywalny. Sam Bóg nie wiedział, co on dzisiaj odwali.

W drodze już zacząłem myśleć, że w ogóle się nie pojawi. Gdyby stchórzył, to oby Feliciano go zmusił do przyjścia. Aaale! Byłem pozytywnie nastawiony. Będzie dobrze.

Po wejściu do szkoły doznałem ciężkiego szoku. Ja specjalnie przyszedłem wcześniej, aby zaczekać na przyjście Lovino, a ten co? Był tam przede mną.

  – Ciao, bastardo – wymruczał pod nosem. Patrzcie no, ledwo się pojawiłem, nie zdążyłem się nawet odezwać, a ten już cały czerwony. Cały Loviś. Mój mały, słodki pomidor.

  – Cześć – odezwałam się z tak szerokim uśmiechem, że kąciki ust zaczęły mnie boleć. Pierwszy raz w życiu. Niefajnie.

Włoch odepchnął mnie, kiedy próbowałem go przytulić. No tak. Niczego innego się nie spodziewałem, tak szczerze.

  – S-słuchaj mnie no, T-toni. – Lovino wlepił wzrok w ścianę za mną. Chciałem mu powiedzieć, żeby nie marszczył tak brwi, bo złość piękności szkodzi, ale pewnie jeszcze bardziej by się wkurzył. – To, że byliśmy na... n-na... na r-randce... nic nie znaczy, okej?! Bo ja wcale nie chciałem... i...

Ze zdenerwowanego szybko się zmienił w małego, zawstydzonego chłopca, jakby znowu miał osiem lat. Szkoda, że go nie znałem, kiedy był w takim wieku. Jego loczek drżał z nerwów. Dziwne. Jakby włosy mogły mieć mięśnie. A może mają...?

  – Jasne, Loviś – przerwałem mu, bo mało brakowało, a zszedłby na zawał. – Jeśli chcesz, w szkole mogę się zachowywać tak samo jak wcześniej.

Widoczna ulga wypisana na jego twarzy trochę zabolała. Jakby się mnie obawiał. Albo reakcji innych. Nie wiem, które gorsze.

Lovino skrzyżował ręce na piersi i poszedł pod swoją klasę. Po co? Miał jeszcze prawie dwadzieścia minut.

O dziwo, siedziało tam już kilka osób. Nieźle. Lenie z mojej klasy pewnie jeszcze głęboko spały. Lovi poszedł się przywitać z dziewczynami. Nie chciałem mu przeszkadzać, ale... ale... Nie oszukujmy się, zazdrość mnie zżerała.

Na szczęście nie zdążyłem zrobić niczego głupiego, bo ktoś do mnie podszedł i położył mi rękę na ramieniu. Odwróciłem się.

  – Dzień dobry, Antonio – odezwał się spokojnie Roderich. Chyba gospodarz klasy Lovino, czy coś. – Cieszę się, że cię widzę.

Też bym się pewnie cieszył. Ale co nagle go wzięło, żeby do mnie zagadywać?

  – Nawzajem! Jak leci? – spytałem. Nie chciałem, żeby zdenerwowanie było tak słyszalne w moim głosie, ale coś chyba nie wyszło.

  – Dobrze. Jednakże... Udzielałeś Lovino korepetycji z hiszpańskiego, gdy był w gimnazjum, prawda?

  – A tak! I jak mu idzie?

Roderich pokręcił głową ze zmartwieniem na twarzy. Czyli źle. No brawo.

  – Ja właśnie w tej sprawie. O ile to nie problem, czy mógłbyś mu pomóc raz jeszcze? Jest coraz gorzej, a on wydaje się mieć to gdzieś. Macie dobre kontakty, więc...

PomidoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz