49. [antonio]

989 148 96
                                    

Jeśli miałbym jakoś nazwać to, co spowodowało niecodziennie zachowanie Lovino, pewnie byłoby to szczęście. Przecież normalnie nigdy sam z siebie by mnie nie złapał za rękę, nie dość, że w miejscu publicznym, to jeszcze bez narzekania. Musiał być niezwykle szczęśliwy, tak bardzo, że nie myślał o swoim zawstydzeniu i reakcji innych ludzi.

– Loviś?

– Co? – Nawet się uśmiechnął. Ale słodki!

– Skąd u ciebie taki dobry humor?

– B-bo znowu jesteśmy razem.

– Co? – Zdziwiłem się. – Znowu? Przecież żadnego zerwania nie było. Zwykła... kłótnia.

– Było! Zresztą, nieważne. Ale też się trochę boję, wiesz, głupku?

Spojrzałem na niego, zastanawiając się, co mógł mieć na myśli. Nikt nie skomentował naszego istnienia – ha, nikt nawet na nas nie spojrzał – mimo że chodziliśmy razem po mieście od dłuższego czasu. Nie spotkaliśmy nikogo znajomego. Nic się już nie działo, w porównaniu do ostatnich dni było spokojnie, a czas wręcz się dłużył, jakby próbował nas zanudzić. Nie widziałem nic, czego możnaby się tu bać.

– Nadal nic ci nie przychodzi do głowy? Tak to jest, jak na codzień nie myślisz. Dlatego teraz masz z tym taki problem.

– Loviś! Zabolało!

– Pfff. – Włoszek wtulił się w moje ramię i wbił wzrok w ziemię. – Już mówię, no. Bo wiesz... byłeś taki straszny. I, i... – Zacisnął palce, ale udałem, że tego nie poczułem. – Lubię, jak jesteś o mnie zazdrosny, ale nie aż tak. Było czuć od ciebie taką nienawiść, jakbyś...

– Cii, spokojnie.

Mówiłem tak, ale sam nie potrafiłem do końca opanować myśli. Nie wiedziałem, co się wtedy ze mną stało. To dziwne i odrażające. Skrzywdziłem mojego kochanego Lovino. Nic dziwnego, że się bał, nawet jeśli wiedział, że nie chciałem. Nie do końca wtedy panowałem nad sobą.

Wyswobodziłem się z uścisku.

– Toni?

Musiałem coś zrobić, coś wymyślić, żeby mu to wynagrodzić. Chyba nawet miałem już jakiś pomysł.

Odgarnąłem mu grzywkę i pocałowałem Lovino w czoło.

– Nie musisz się martwić. To się nie powtórzy, obiecuję.

– No ja myślę. Jezu. Czy ty musisz zawsze się tak uśmiechać?!

A jeszcze godzinę temu mówił, że kocha, jak wygladam i jak się uśmiecham. No tak. To takie... Lovinowate.

– A co ci w tym przeszkadza?

Mruknął coś niewyraźnie, odwrocił zarumienioną buzię i znowu złapał mnie za rękę, żeby kontynuować spacer.

Nie zauważyłem, kiedy zrobiło się ciemno. Kompletnie straciłem poczucie czasu, a Lovino w ogóle zdawał się nie przejmować późną porą. Starałem się pocieszyć tym, że to koniec jesieni, więc słońce chowało się już po szesnastej i pewnie wieczór jeszcze nie nadszedł.

Lovi trzymał telefon w ręce, więc się nachyliłem, żeby spojrzeć w ekran.

– Co robisz? To prywatne, ej! – Przycisnął komórkę ekranem do kurtki.

– Tylko godzinę chciałem zobaczyć.

– A... To pytaj, a nie.

– Chyba nie masz nic do ukrycia? – zapytałem dla żartu. – Z kim tak piszesz?

– Jest dwudziesta pierwsza, idioto.

No i zignorował... chwila, która?

Jeśli była dzisiaj w domu, to matka Lovino mnie zabije za tak późne dostarczenie jej syna do domu. Powrót zajmie jakąś godzinę, jeśli dobrze trafimy na autobus.

– No i o co ci znowu chodzi? – Zdenerwował się Lovino. – Gdzie mnie ciągniesz?

– Och, wybacz. Myślałem, że to oczywiste. – Zwolniłem trochę. – Idę cię odprowadzić do domu.

– Co? Ty cholerny głupku, ja nie chcę jeszcze! Nie muszę. Nawet nie zauważą, że troszkę się spóźniłem.

Przemyślenie tego zajęło mi dłuższą chwilę. Nie potrafiłem zrozumieć: chodziliśmy bez celu tak od kilku ładnych godzin, nogi mnie już bolały, był późny wieczór, a on nadal nie chciał wracać do domu. Może się pokłócił z bratem albo mamą?

– Jak nie chcesz wracać do domu, to pojedziemy do twojego taty – zaproponowałem. – Może być?

– Nie, nie! Ja nie chcę w ogóle wracać. Nie mogę zostać u ciebie? To bliżej, prawda?

I wtedy coś przeskoczyło, a światełko zaświeciło się w mojej głowie.

– To nie tak, że nie chcesz wracać do rodziny. Ty po prostu chcesz zostać ze mną!

Mimo że było ciemno, a ja nie widziałem wyraźnie bez porządnego źródła światła, dostrzegłem, jak czerwony się zrobił Loviś.

– Ja... Ja wcale nie...! Uch, nie myśl sobie. To nie tak. Ja tylko nie mam ochoty się dzisiaj widzieć z rodziną, i... Nie wiem! Ale to oczywiste, że nie chodzi mi o to, żeby zostać z tobą, bo wcale nie mam ochoty siedzieć z tobą kolejnych dziesięć godzin z rzędu, a tym bardziej nie chcę nadrobić straconego czasu. A poza tym, w ogóle się nie obawiam, że może kiedyś znowu zostanę sam i nawet sobie nie myśl...

Nie nadążałem już, mówił za szybko i za dużo. Tym trudniej też było mi wyłapać, czy naprawdę tak uważał, czy znowu uruchomił mu się tryb czegoś pomiędzy wściekłego, zawstydzonego chłopca, który pod ostrymi słówkami ukrywał prawdziwe myśli i uczucia.

Postanowiłem sięgnąć po środek, który niemal zawsze działał, niezależnie od sytuacji. Stanąłem na przeciwko Lovino, delikatnie wsunąłem palce w jego włosy, dokładnie omijając loczek i spojrzałem mu w oczy. Od razu zwolnił i zaczął się jąkać. Boże, jakiż on słodki. Jak mogłem kiedykolwiek być o cokolwiek na niego zły?

Niby taki niechętny, niby na ogół stronił od fizycznego kontaktu, ale jak już byłem tak blisko i mogłem czuć jego ciężki oddech, to Lovino milknął, przymykał oczy i rozluźniał napięte mięśnie twarzy. Śliczny widok.

– No na co czekasz? – spytał zniecierpliwiony.

– Na nic. – Zaśmiałem się. – Tylko cieszę się twoim widokiem.

Zabrakło mi tchu, i to dosłownie. Lovino sam się ruszył i mnie pocałował. Zarzucił mi ręce na kark i przyciągnął bliżej do siebie. Jak tylko zaskoczenie minęło, wykorzystałem sytuację i odwzajemniłem gest, bo jeszcze zaraz się rozmyśli. W całym moim szczęśliwym życiu nie zdarzyło mi się nic lepszego.

– Uch... Kocham cię... – wyszeptał, jakby to była największa i najważniejsza tajemnica.

– Mógłbyś to mówić częściej, wiesz?

– N-nie zaczynaj znowu—!

– Ale to nieważne – przerwałem mu. – Bo ja i tak to wiem. Raz na jakiś czas wystarczy, nie zmuszaj się, pomidorku.

– Głupi jesteś, wiesz? – To chyba było pytanie retoryczne. – To co? Mogę zostać u ciebie?...

Chciałem odmówić, ale się nie dało. Miał minę jak najkochańsza istota na świecie. Nie, chwila. On nią był.

– Tylko poinformuj rodzinę. – Poddałem się.

PomidoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz