46. [lovino]

1.2K 150 437
                                    

ostatni rozdział bo yuuki nie umie pisać podziękujcie lemonce

i to wcale nie tak, że spóźniłam się o prawie tydzień. XD

***

Nie dało się oddychać. Co tak cuchnęło? Nieprzyjemny zapach rozniósł się po całej szkole i nigdzie nie dało się usiedzieć bez zatykania nosa. Znowu ktoś coś rozlał w chemicznej?

– Lovino! Tu jesteś. Szukałem cię totalnie wszędzie. Chodź, musisz to zobaczyć, szczególnie ty!

– Czy to ma związek z tym, że tak śmierdzi? – zapytałem. Chciałem poznać winnego temu i mu przyłożyć.

– Zobaczysz. Naprawdę, warto

Czy chciałem czy nie, poszedłem za Feliksem. Oby to było warte mojego czasu.

Musiałem wejść na samą górę, ominąć mnóstwo uczniów, którzy się zebrali w jednym miejscu i dopiero wtedy zobaczyłem, o co się rozchodziło.

– Ja nie chcę, proszę...

– Nie możesz mi tego zrobić!

Jezu. Czyli ten idiota naprawdę próbował się zemścić na tych dwóch głupkach.

– Och, przesadzacie. Moje jedzenie nie jest aż tak złe – powiedział obrażony Arthur.

– Arthie, miłości moja... – zaczął nerwowo Francis – nie zrobiłbyś mi tego, prawda? No już, koniec żartów. Nie chcę znowu wymiotować przez następny tydzień!

– Ależ oczywiście, że bym zrobił. – Głos Anglika brzmiał jak czysty sadyzm. – Wiesz, to Antonio, wasz rzekomy przyjaciel, poprosił mnie, żebym mu pomógł. Zgodziłem się tylko dlatego, że lubię patrzeć, jak cierpisz.

Rozejrzałem się, próbując znaleźć mojego idiotę, którego nienawidzę, ale nadal kocham. Powinien gdzieś stać z tym swoim głupim wyszczerzem, machać do mnie i wołać moje imię. Kiedy tego nie dostrzegłem, poczułem się jeszcze gorzej.

Arthur zaczął wpychać łyżkę z bliżej nieokreśloną substancją płaczącemu Francisowi w zaciśnięte zęby, a Gilbert próbował uciekać, ale Alfred najwyraźniej współpracował z tym sadystą, bo nie pozwolił im uciec.

Co za cyrk. Teatrzyk. Szkoda mojego czasu na tę zgraję debili. Odwróciłem się, gotów odejść.

I stanąłem twarzą w twarz z Antonio.

– Cześć, Lovi. – Ten uśmiech był niepokojący nawet jak na niego...

– O co ci chodzi? Daj mi przejść – rozkazałem.

Antonio złapał moje dlonie w swoje i spojrzał mi w oczy. Nawet jeśli byłem na niego zły, to nie potrafiłem teraz nie myśleć o tym, jak ciepło mi się zrobiło.

– Nie idź jeszcze, chcę porozmawiać.

Miał zamiar przeprosić mnie za swoją głupotę? Jak nie, to nie było o czym rozmawiać.

– No dobra – pozwoliłem mu łaskawie na dalszą konwersację.

– Dziękuję. Nie martw się, kochanie. Już oni nam nie przeszkodzą. Teraz tylko ładnie przeproś mnie za zdradę i wszystko będzie jak wcześniej, w porządku?

Wyswobodziłem się i odepchnąłem go od siebie. Brzmiał dziwnie, wręcz strasznie. To nie był mój Toni. Zachowywał się mniej jak kochany, szczęśliwy idiota, a bardziej jak zazdrosny wariat, któremu wszystko zaczęło się mieszać. Ja chciałem z powrotem moją wersję. Powinien teraz się zaśmiać, powiedzieć, że to był durny żart i przytulić. Razem byśmy się ponabijali z Francisa i Gilberta. A potem wrócili do domu. I zjedli pizzę.

Zamiast tego, Antonio nadal patrzył na mnie tym nieprzyjemnym wzrokiem.

– Co się z tobą dzieje?! – zawolałem, jak tylko szok minął. – Nie będę cię przepraszał! Żadnej zdrady nie było, ty cholerny głupku. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe i zaraz się ogarniesz. A jak nie, to dostaniesz w ten swój fałszywy ryj, a o tym, żeby było jak wcześniej, będziesz mógł sobie tylko pomarzyć!

– Ale, Loviś...

Odepchnąłem go, zmuszając się do wściekłej miny i najszybciej jak się dało odszedłem. Kiedy już mnie nie mógł zobaczyć, zacząłem biec do łazienki, żeby móc sobie popłakać. Czułem się źle, a zachowanie Antonio tylko bardziej mnie zasmucało i przerażało.

Zaszyłem się w najbliższej toalecie. Może to niezbyt przyjemne, ale za to jedyne miejsce, gdzie mogłem się zamknąć i uspokoić.

Więc co? To koniec? Po paru cudownych (chociaż bym tego nie powiedział na głos) miesiącach bycia parą, Antonio odbiło, a żaden z nas nie zamierza się zmienić i przeprosić...

O nie. Nie. To nie mogło się tak potoczyć, cholera. Niech ktoś coś zrobi, ja nie chciałem zerwania, ale sam byłem za słaby, za bardzo się bałem, żeby coś zrobić.

– Lovino? To ty?

Czemu to akurat Feliciano musiał przyjść... Jeśli ktoś umiał rozpoznać mnie tylko po dźwięku cichego płaczu, to właśnie on. Czułem się jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierków, chociaż nie powinienem, bo Feli doskonale wiedział, że byłem bardziej wrażliwy niż bym chciał.

Albo mnie dobije, co było bardzo prawdopodobne, albo to on był oczekiwaną pomocą.

– Idź sobie – powiedziałem i dla efektu kopnąłem w swoje drzwi.

– Co się dzieje? Wyjdź, powiedz mi.

– No, kurna, zgadnij.

– Antonio?

– Antonio.

Usłyszałem, jak Feliciano przeszedł przez całą łazienkę i usiadł tuż pod moimi drzwiami, opierając się o nie. Co za debil. I jak ja teraz wyjdę?

– Bardzo go kochasz, nie?

– Co za durne pytanie? – odburknąłem. Zauważyłem, że już się uspokoiłem i to głupie łkanie ustało. – Nie interesuj się.

– Ale nie zaprzeczysz.

Zacisnąłem zęby ze złości. Nawet gdybym umiał powiedzieć „nie“, co odruchowo chciałem zrobić, to i tak nikt by mi nie uwierzył. No, może poza Antonio, bo był głupi.

– No i co z tego? – odezwałem się po chwili.

– To, że nie możecie zostać, hm, skłóceni. Trzeba coś z tym zrobić... Ve...

– A rób co chcesz. Nie obchodzi mnie to – stwierdziłem.

Bardzo mnie to obchodziło. Zaklinałem go w głowie, żeby coś zrobił, żeby magicznie naprawił mi Antonio i zwrócił w moje ręce. Nie do końca mi się to podobało, ale już nie wyobrażałem sobie życia bez mojego hiszpańskiego idioty.

PomidoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz