10. [lovino]

1.7K 164 448
                                    

jak to: jeszcze nie piątek? nie wiem, o czym mówicie, w moim mózgu jest po północy, pff

***

To było... dość dziwne. Ale w końcu to Feliks, więc nie czułem się jakoś bardzo zaskoczony.

Pod koniec matematyki odwrócił się do mnie. Zignorowałem fakt, że zazwyczaj siedział zupełnie gdzie indziej. Podał mi jakąś różową kopertę.

  – Masz – odezwał się konspiracyjnym szeptem, jakby był co najmniej łącznikiem podczas wojny. – Generalnie to trzymaj to w tajemnicy, a już na pewno nic nie mów twojemu chłopakowi, bo totalnie zabiję.

To można nie-totalnie zabić? Tak częściowo?

Chwila moment, jakiemu chłopakowi?

Akurat w momencie, kiedy miałem go ładnie zwyzywać, Feliks zsunął się z krzesła i grzecznie wrócił na swoje miejsce i akurat wtedy nauczycielka zaczęła chodzić między ławkami.

Otworzyłem kopertę i wyjąłem z niej kartkę. Jaskrawy róż i nadmiar brokatu oraz kolorowych literek poraził mnie w oczy. Czas na okulistę.

Z trudem odczytałem z zaproszenia, że tęczowe słowa były o urodzinach Feliksa, które miały miejsce dnia jedenastego listopada. Super. I że niby ja miałem na nie przyjść. Cudownie.

Później się dowiedziałem od Łukasiewicza, że mówiąc o moim chłopaku, miał ja myśli Antonia. Oczywiście zaprzeczyłem, innej opcji nie było. Nie spodobała mi się jego mina typu „ja i tak wiem lepiej“. Wiem, co znaczyła, bo często robiłem taką samą do większości członków mojej rodziny.

Plus był taki, że na owej imprezie, na którą łaskawie mnie zaproszono (pewnie z litości), miało nie być osobników typu Gilbert bądź Francis. I, co najważniejsze, Tonio.

Feliciano, rzecz jasna, też dostał zaproszenie, mimo że był w innej klasie. Stwierdził, że muszę tam iść, chociaż nie raczył mi już wytłumaczyć, na jaką cholerę. Ale skoro tego głupiego Hiszpana nie będzie, to ewentualnie mogłem się zgodzić. Gdyby się pojawił, nie umiałbym się jakkolwiek odprężyć, a do tego też miały służyć imprezy, prawda?

*^*^*^*

Niczego innego się nie spodziewałem po domie Feliksa. Duży, zabałaganiony i wkurzająco różowy.

Innym zdawało się to nie przeszkadzać. Łaskawie usiadłem z nimi przy stole w salonie. A że zabrakło miejsc, to Feli usiadł na kolanach Ludwiga. Zdecydowanie mi się to nie podobało. Feliksowi także, bo nie zapraszał Niemca do domu. Nagle jednak stwierdził, że są „totalnie uroczy“ i pozwolił im tak zostać. Postanowiłem oszczędzić bratu przypału chociaż ten raz i zignorowałem to, jak bardzo przyczepił się do tego durnego ziemniaka.

W tle leciało disco polo, co wprawiało mnie w jeszcze gorszy nastrój. Okropność. Po co ktoś to wymyślił?

Po jakimś czasie dziwnych rozmów pełnych „generalnie“ i „totalnie“ Feliks przyniósł z kuchni więcej niezdrowych przekąsek i więcej wątpliwego pochodzenia picia w butelce bez etykiety. Zapowiadało się wspaniale. Bardzo grzecznie odmówiłem napoju, przy okazji klnąc na głupie polskie wymysły. Zakazałem też Feliciano się tego czegoś dotykać. A niemiecki ziemniak to niech się tym i zatruje. Jak dla mnie to mógłby się zadławić i umrzeć.

Następnie rozpoczęła się, jak zwykle na takich wydarzeniach, gra w butelkę bądź prawdę czy wyzwanie. Na jedno wychodziło.

Już na samym początku zrezygnowałem z udziału. Kilka rund później stwierdziłem, że to była stuprocentowo dobra decyzja, zobaczywszy już między innymi Katię bez bluzki oraz, fuj, całujących się Feliksa i Torisa. Chociaż ja bym to nazwał prędzej lizaniem się. Jasne, robili to na pokaz, ale zdecydowanie przesadzili.

PomidoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz