18. [alfred]

1.2K 159 226
                                    

taki rozdział o niczym, trochę zapychacz
przepraszam, potrzebowałam tego;;
w następnym będzie się cokolwiek działo obiecuje

***
Czasem mój brat był całkiem miły i uroczy względem mnie, a czasem...

Bywał najbardziej wkurzający i irytujący na świecie.

- Jeszcze raz, do kogo idziesz?

Przewróciłem oczami.

- Matthew. Matt-hew. Mój przyjaciel. Z klasy. Dasz mi już sobie iść?

- Nie. Opowiedz mi o nim. Pierwsze słyszę, że o nim mówisz.

- Arthur, opowiadam ci o nim już piąty raz w tym tygodniu...

- Nie moja wina - odwarknął. Nie wiedziałem, czy był nadopiekuńczy, czy po prostu natrętny. - Gdzie mieszka?

O, to nowość. O to nie pytał jeszcze, sklerotyk jeden. A może już Alzhaimer?

Po chwili jego marudzenia podałem mu adres Matthew.

Arthur zamarł, wpatrzony w ścianę.

- Co? - Zdziwiłem się.

- Znam skądś ten adres... O Boże. Byłeś tam już?

- Co? - powtórzyłem. - Nie. Dlatego daj mi już iść! Mam się spóźnić? Sam mówiłeś, jakie to niekulturalne.

- Dobra, idę z tobą - zarządził. - Tam mieszka ta zboczona żaba, nie ufam mu.

- Nie, nie idziesz!

*^*

Tak więc właśnie wszedłem do domu Matthew z moim starszym bratem. Przypał mi tylko zrobi...

- Arthur! Przyszedłeś do mnie~? - zawołał jakiś blondyn i rzucił się na niego z przytulasem. Dziwne. To mój brat ma przyjaciół?

- Nie, popieprzeńcu - odwarknął i rzucił go z siebie. - Odprowadzam Alfreda, żeby się upewnić, że nic mu nie zrobisz.

- Heej! - zamachałem. Dopiero wtedy mnie zobaczył. Wcześniej był tak zapatrzony w Arthura, że nie zarejestrował mojej obecności. Nikt nigdy go tak nie lubił. Coś między nimi było? Mój brat mógł go sobie odpychać, z nim to nigdy nie wiadomo.

Zresztą, co mnie to obchodzi?

- Alfred? - odezwał się i spojrzał na mnie, jakbym był przedszkolakiem. Skrzywiłem się. - Ten kolega Matthew? Jesteś mojego wzrostu...

Ha! I dobrze mu tak.

- Bo bohater musi być wysoki! - wypaliłem. - Mogę wejść?

Blondyn pokiwał głową. Zrobił mi miejsce na przejście, z którego skorzystałem, po czym wciągnął Arthura do środka. Patrząc na jego reakcje - oni się pozabijają.

Rozejrzałem się po korytarzu, a potem salonie. No i gdzie on?

- Cześć. - Usłyszałem westchnięcie. - Przed tobą.

- Co się znowu chowasz?

- Ja wcale nie... Nieważne. Chodź do mnie.

Kątem oka patrzyłem, co odwalali Arthur i ten blondyn. Pierwszy był cały czerwony - nic dziwnego, łatwo go zawstydzić - a drugi śmiał się dziwnie i gonił go po salonie. Jak najszybciej wszedłem do pokoju Matthew, udając, że nie mam rodzeństwa.

- No, co u ciebie? - zapytałem, rozsiadając się na biurku. Matthew zignorował moje niecodzienne miejsce do siedzenia, jakby się już przyzwyczaił, i sam przysiadł na krześle. - Masz jakąś nieciekawą minę.

- Nieciekawą? Co? - zdziwił się. Dobra, może to nie było najlepsze określenie. - Francis, wiesz, ten mój zboczony brat, ciągle nawija o swojej miłości i jaki to Arthur nie jest chamski względem niego i że to boli. Gilbert też tylko narzeka na to, że Feliks go nie chce i próbuje go jakoś zmusić, żeby jednak chciał. A ostatnio został oficjalnie odrzucony. Czasem mam ich dość. - Westchnął. - I w tym wszystkim sam czuję się samotny, bo nie mam nikogo do kochania.

Zrobiło mi się głupio. Nie myślałem, że Matt zacznie mi się tu zwierzać. Nie byłem najlepszą osobą do pocieszania i dawania dobrych rad, ale bohater musi wszystkim pomagać! W szczególności swoim przyjaciołom.

Po chwili mojego milczenia i zastanawiania się, co by powiedzieć, Matthew zaczął nerwowo kręcić się na swoim obrotowym krześle.

- Ja wiem, że nie powinienem ci się wyżalać - odezwał się. - W sumie to nawet nie znamy się za dobrze. Przepraszam, możemy zmienić temat.

- Słuchaj! - Wychyliłem się i złapałem go za ramiona. Cud, że nie spadłem na twarz. - Przecież to ważne. Nie musisz tego spychać na drugi czy który tam plan. I możesz mi się żalić ile chcesz. W końcu jestem bohaterem! Pomogę ci!

Matthew w końcu się zaśmiał. Ha! I kto mówił, że nie dam rady?

- Za dużo komiksów się naczytałeś, Alfred.

- Wcale nie! Nigdy za dużo.

- Wiesz... Dziękuję. - Uśmiechnął się. Skojarzyło mi się to z takim uroczym, niewinnym dzieckiem. - Zapomniałem! Zjadłbyś coś?

- Jasne. Co zamawiamy? - zapytałem. Nie chciałem się za bardzo narzucać, ale tak, byłem strasznie głodny. Już od jakiejś godziny nic nie jadłem!

- Zamawiamy? Nie, sam zrobię. Albo poproszę Francisa, on jest lepszy w kuchni. Chyba, że chcesz naleśniki.

Och. A więc to jedna z tych legendarnych rodzin, które same sobie przygotowują posiłki. Niesamowite.

- U mnie to nikt nie umie gotować i przyrządzać czegokolwiek. Rodzice nawet nie próbują, a mój, pff, brat niby się uczył, ale nadal spala płatki na mleku. W takiej sytuacji i ja niezbyt miałem szansę się nauczyć, no i McDonald's jest najlepszy.

- W takim razie nie próbowałeś francuskiej kuchni. Chodź.

Wyszliśmy z pokoju. Widząc, co robimy, Arthur zwyzywał mnie, bo jak ja mogę tak go zdradzać i jeść rzeczy żabojadów?

Czemu on nadal tu siedział? Myślałem, że chciał uciec od Francisa. No i to, że sam jadł jakieś rogaliki sprawiało, że jego słowa nie miały żadnego sensu. Hipokryta.

PomidoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz