48. [elizabeta]

1K 121 186
                                    

o k miało być jutro ale chcę na polepszeniw humoru

***
Irytowało mnie, że w naszej szkole albo się działo tyle rzeczy, że zupełnie nie nadążałam, kto z kim jest (ostatnio Feliciano i Ludwig zerwali cztery razy w ciągu dnia, a to dziwne, bo zawsze myślałam, że to drugi z bliźniąt Vargas będzie miał trudniejszy związek), albo było tak nudno, spokojnie i nijak, że nawet lekcje przyciągały moją uwagę.

Chciałabym z kimś porozmawiać, ale Belli dzisiaj nie ma, Natalia jest w trakcie jednego z tych swoich dni „nie podchodź do mnie, bo połamię ci kręgosłup“, a Feliks znowu się mizdrzył ze swoim chłopakiem. Ale, spokojnie - kto znajdzie ciekawe zajęcie, jeśli nie ja?

Chciałam najpierw odwiedzić męską łazienkę. Tam się często działy... ciekawe rzeczy. Nie, żebym tam często zachodziła, obserwowała i słuchała, co ciekawego chłopcy porabiają, kiedy dziewczynki nie widzą, a skąd.

Może spotkam Francisa albo Arthura? Bardzo chciałam się dowiedzieć, co z nimi. Moje zaufane źródło stwierdziło, że to sprawa zamknięta, ale wolałam sama się upewnić. Może nawet i chciałam, żeby się myliło. Przecież mogliby być razem tacy szczęśliwi...

– Elizabeta? Masz chwilę?

No i moje wspaniałe plany zostały pochowane w szufladce nigdy niespełnionych marzeń i zamiarów.

– Jasne. – Odwróciłam się, żeby stanąć twarzą w twarz ze zdenerwowanym Roderichem.

– To dobrze. Chcę cię o coś zapytać.

Rozmowy z nim zawsze były trochę niezręczne, tym bardziej od momentu, kiedy kilka lat temu wyznałam mu miłość i podarowałam kwiaty...

Daj spokój, Elizo. Pewnie już dawno o tym zapomniał. Nawet jeśli nie, to nijak nie da tego po sobie poznać.

– Pytaj – ponagliłam go.

– Nie. Nie tutaj, proszę.

Czy on był zawstydzony? Ton głosu tego nie zdradzał, ale nerwowe spojrzenie w bok i poprawianie okularów co chwilę już tak. Ciekawie.

Znaleźliśmy bardziej ustronne miejsce i czekałam cierpliwie, aż zacznie mówić.

– Jest pewna osoba – zaczął ostrożnie po długim namyślaniu się. O nie, to takie typowe. Teraz opowie o swojej miłości życia, ja będę musiała doradzić, zejdą się, coś pójdzie nie tak, nieszczęśliwe małżeństwo i alimenty. – I dzięki niej czuję się szczęśliwy, ale... Okej, po prostu się zakochałem.

Mówiłam! No dobrze, kto był tym szczęśliwcem? Może ta o mniej więcej dwa lata młodsza dziewczynka, z którą go ostatnio widziałam przed szkołą. Albo Feliciano? Nie, to dziwne. Chociaż...

– Nie rób takiej miny, jakbyś próbowała obliczyć kto to. – Roderich zdawał się tym całkiem rozbawiony. – No już ci mówię przecież. Vash.

Vash... Vash! Czemu wcześniej na to nie wpadłam? To logiczne. Obydwaj wodzili za sobą takimi tęsknymi spojrzeniami. A kiedy ze sobą rozmawiali, to zazwyczaj poważny Roderich potrafił się nawet zaśmiać. Tak ładnie, jak nigdy wcześniej nie słyszałam. Przecież pasowali do siebie tak idealnie.

– Znowu fantazjujesz – stwierdził Austriak. – Proszę, przestań. Nie teraz.

Boże, czemu każdy myślał o mnie jak o napalonej na gejów nastolatce? Ja tylko chciałam miłości i szczęścia moich znajomych. I odrobiny akcji w nudnym życiu. Czy to źle, że próbowałam sobie je urozmaicić na różne sposoby?

Czułam się trochę urażona, a może nawet i zła, ale jak już obiecałam pomoc, to niech zna moją łaskę.

– Nie rozumiem, w czym problem – odezwałam się. – Przecież on też cię kocha. Leć i wyznaj swoje głębokie uczucia. Wiesz, twoje oczy są różowe jak zimowa trawa, usta soczyste niczym łodygi róży, takie tam.

– Co?

– Chyba coś pokręciłam, ale wiesz, o co chodzi. Nie potrzebowałeś porady, tylko kopa w dupę – stwierdziłam dosadnie i go zmusiłam do pójścia naprzód. – Przecież to nie takie trudne, wiesz, co robić. Zdobądź świat, jego serce i co tam jeszcze chcesz. No, już.

– Ale nie pchaj mnie tak!

– Nie ma czasu! Chyba chcesz spędzić z nim jak najwięcej czasu, celebrując waszą rozkwitającą miłość, prawda?

– Ile ty się romansów w życiu naczytałaś? – zapytał Roderich.

– Idź!

Stanowczo za dużo.

*^*

Co za piękny widok. To tak, jakby moje dzieci dojrzały do miłości. Czy nazywanie w głowie chłopaka, który kiedyś mi się podobał swoim dzieckiem jest dziwne? W sumie to bez znaczenia, i tak nigdy się nie dowie.

Vash i Roderich stali naprzeciwko siebie przy przejściu dla pieszych - cóż za romantyczne miejsce - i trzymali się za dłonie. A bardziej za palce. Mieli takie miny, że gdyby stykali się choć jeszcze jednym centymetrem ciała, to pewnie by się spalili ze wstydu. Kiedy do nich podeszłam, zielone światło akurat zgasło. Może w ogóle nie zauważyli, że było zapalone.

Rozmawiali o tym, że już się żegnają, planowali kolejne spotkanie i znowu się żegnali. Jasne, bo by nie przetrwali całego weekendu. Oczywiście, że znali się długo i czekali okropnie dużo czasu, żeby z ich znajomości wyszło coś więcej, ale bez przesady.

– To do zobaczenia – powiedział Roderich, chociaż nadal nie wyglądał, jakby chciał puścić i odejść.

Postanowiłam ratować tę przesłodzoną sytuację, zanim wszyscy pomrzemy tu z zażenowania i zacisnęłam rękę na ramieniu Rodericha.

– Cześć, Vash – rzuciłam jeszcze i pociągnęłam szatyna za sobą, przez przejście.

Trochę zwolniłam, bo skręciliśmy za róg jakiegoś budynku. Teraz chyba powinno dać się porozmawiać.

– I jak poszło? Patrząc po tej scenie, to aż za dobrze.

– Tak, było strasznie nerwowo, ale wszystko sobie powiedzieliśmy. Dziękuję ci za pomoc.

– To nic. – Machnęłam ręką lekceważąco. – Udałoby się i bez mojej pomocy.

– Może, ale mimo wszystko. Nie skracasz tu do domu?

– Faktycznie.

Obróciłam się w drugą stronę i jak najszybciej odeszłam. Ale dziwnie...

Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Belli. Pewnie chciałaby o wszystkim się dowiedzieć.

PomidoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz