22. [lovino]

1.2K 160 84
                                    

ale mi się nudzi
jeden z dalszych rozdziałów ma ponad 2 tysiące słów i nadal nie skończyłam, pomocy

***

Przygotowywałem tę listę pół nocy. No co? Najważniejszy spis informacji, jaki w życiu napisałem. Musiałem poświęcić trochę czasu i chwilowo pozbyć się lenistwa.

W końcu moja idealna lista była gotowa. Przespałem kilka godzin, po czym na wpół żywy poszedłem do szkoły.

Sprawdziłem telefon. Za dwadzieścia ósma i zero wiadomości od Antonio, że się spóźni. To czemu nadal go nie było? Co za idiota. Czyli nic nowego.

Pewnie po drodze wpadł pod samochód albo złamał sobie kręgosłup, bo nie umie chodzić ani funkcjonować jak normalny człowiek.

Dwie minuty później, spóźniony, ale za to jaki szczęśliwy i zadowolony z siebie Antonio stał już przede mną. Uśmiechał się, jakby miał już nigdy więcej tego nie robić. I powinien, bo takie uśmiechy jak ten jego powinny być nielegalne. Moje myśli reagują na ten wyszczerz nienaturalnie, zupełnie nie tak, jak powinny. To samo z ciałem, które chyba zmówiło się wraz z mózgiem przeciwko mnie. Znowu te głupie rumieńce.

Uspokój się! On się tylko uśmiechnął, nic nowego ani nadzwyczajnego!

  – Masz. – Wcisnąłem mu kartkę w ręce. – Chciałeś, to masz.

  – Lista prezentów? Nie za długa?... Ej, Lovi, czemu to się nazywa „Pomidory, które mi obiecałeś, ale nie dałeś“? – zapytał. No przecież specjalnie napisałem mu taki tytuł, żeby ogarnął! Czy on naprawdę tylko cofa się w rozwoju?

  – Bo to lista pomidorów, które mi obiecałeś, ale mi ich nie dałeś – wyjaśniłem. – Nie chcę nic więcej na święta. Dałem ci dokładnie określoną liczbę, żebyś mógł spłacić swój dług, wraz z odsetkami.

Antonio oparł się o ścianę i wpatrzył w kartkę z zamyśleniem. Co w tym takiego trudnego do zrozumienia?

  – Już wiem! – Ucieszył się. Wow.

  – Co takiego odkryłeś? – zapytałem z sarkazmem.

  – Te ponad trzysta to całkiem spora liczba – zauważył. – Na pewno nie zapomniałem o aż tylu, no ale dobrze. Nie mówiłem ci jeszcze, ale rodzice niezbyt mogą w święta, ale za to zapraszają mnie do siebie w wakacje.

  – Aha. I?

  – Daj mi skończyć! – poprosił. – Mówiłem ci, że dziadkowie hodują pomidory, prawda? Mają spore pola. A rodzice też tam mieszkają, więc jakbym tam pojechał w porze zbiorów, to ty byś mógł ze mną. Zjadłbyś tam tyle pomidorów, ile chcesz! No, może tyle zostaw, żeby mieli co sprzedawać.

Tyle pomidorów, ile tylko bym chciał...

To się wiązało z zobaczeniem z rodziną Fernandez-Carriedo, no i spaniem kilka dni z Antonio w jednym domu, ale czego się nie robi dla pomidorów?

  – Dobra – zadecydowałem. – Nie mogę zrezygnować z takiej okazji najedzenia się. Ale ty płacisz za bilety.

  – Naprawdę?!

Antonio ucieszył się jak małe dziecko. Przytulił mnie z radości. Ta, dojrzały i poważny pan pełnoletni...

  – Nie przy ludziach! – warknąłem, odpychając go. Próbowałem zakazać sobie rumienienia się.

W końcu ten idiota mnie puścił. Wtedy sobie coś uświadomiłem.

„Nie przy ludziach“. Czyli inaczej to by mi nie przeszkadzało?

Chwila, co... Naprawdę, zima nie robi mi dobrze na myślenie.

Zostało mi jeszcze trochę czasu. Zastanowiłem się.

A niech mu będzie. Bo mam dobry humor.

  – A ty? – zapytałem łaskawie. – Co byś chciał?

Antonio spojrzał na mnie, zaskoczony. Wycofuję pytanie, niech się wypcha!

  – Hmm. Buziaka~.

Zamarłem.

  – Oj, Lovi! Wyglądasz jak lampka choinkowa. Świecisz na czerwono, jak uroczo. – Toni się zaśmiał.

  – Wc-wcale... nie... – wydusiłem z siebie. – N-nie żartuj sobie z-z takich rzeczy! Głupi jesteś!

Hiszpan wyglądał, jakby zobaczył kotka. Ile mam powtarzać, że nie jestem słodki?

  – Nie żartuję. W policzek przecież. Przyjaźnimy się, tak? A ty jesteś Włochem. U was takie przywitania to podobno norma. Loviiiś, proszę, ten raz!

Odetchnąłem. Czyli tylko tyle. Co nie znaczyło, że zamierzałem wykonać te zadanie.

Odrzuciłem ten niechciany kawałek mnie, który pomyślał, że szkoda, że tylko tyle chciał i odwróciłem się plecami do Antonio.

  – Ty to masz jakiś deficyt intelektualny – stwierdziłem.

  – Mam... Co?

  – Nieważne! Może to przemyślę. Nie wiem.

  – Ale Lovi, co to za problem?

No... duży! Wielki! Nie każdy Włoch jest przyzwyczajony do takiego rodzaju bliskości. Moi durni bracia, owszem. Ale ja? Na samą myśl, że miałbym go całować, chociażby i w policzek, pojawiało mi się takie dziwne uczucie w brzuchu. Tak samo, kiedy zbytnio się do mnie zbliżał. A wątpię, żeby chciał, żebym mu zwymiotował na twarz.

  – Hmmm, aaale już późno – zauważyłem. Nie, że uciekałem... – Muszę iść na lekcje, cześć, idioto.

  – Pa, pomidorku – pożegnał mnie. Chwila, że jak mnie nazwał?

Kopnąłem go w kostkę i jak najszybciej odszedłem.

PomidoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz