Mężczyzna opierał się o metalowy parapet. Czuł zimny, jesienny wiatr chłodzący jego rozpaloną twarz. Nie wiedział co mu jest ani dlaczego całe jego ciało zdaje się płonąć w ogniu. Już dawno nie czuł żadnych uniesień zarówno miłosnych jak i tych wręcz przeciwnych. Był spokojny. Całe jego życie było. Nic się nie zmieniało. Ciągle to samo od wielu lat aż do śmierci, która być może już niedługo zawita w jego progi, by stać się pierwszą towarzyszką jaką miał od śmierci rodziców.
Mieszkał sam w dużym domu tak pustym jak jego serce. Nic go nie obchodziło tylko czekał... Marzył, że wreszcie ją ujrzy. Tą, o której tak wiele myślał i na którą czekał. Jedyną prawdziwą miłość wielu ludzi. Po cóż bowiem ma żyć? Dlaczego nie czekać aż Śmierć znajdzie go i ofiaruje zapomnienie? Na tym wyczekiwaniu upływały mu bezsenne noce. Patrzył wtedy za okno na granatowe niebo i szukał gwiezdnych konstelacji. Oczywiście nigdy żadnej nie znalazł. Na ironię losu nie znał się na gwiazdach.
Zamierzał właśnie odejść od okna, by dalej myśleć o swojej samotności i w łóżku czekać na sen kilkugodzinny lub wieczny, gdy zobaczył wyłaniającą się z ciemności postać, która zatrzymała się na granicy mroku i światła zrodzonego przez uliczne latarnie. Chwilę później obcy zaczął znowu iść, pozwalając by pomarańczowe światło otoczyło całe jego mroczne ciało.
Nieznajomy szedł powoli z pochyloną głową, a jasne włosy zasłaniały jego twarz. Jedynie co jakiś czas wiatr odsłaniał blond zasłonę, ujawniając straszny element niezwykłej postaci- szkarłatne usta, wyróżniające się w mroku nocy. Uważny obserwator zwróciłby uwagę na niezwykły jak na tę porę roku strój- białą, niedbale zapiętą koszulę i czarne spodnie oraz tego samego koloru buty. Prócz tego przybysz nie miał na sobie nic, co chroniłoby go przed panującym zimnem.
Mężczyzna był pewien, że powtórzy się sytuacja sprzed wczoraj, gdy jakieś dwie dziewczyny szły tą samą drogą, zupełnie jak teraz ten chłopak. Wyglądały na smutne zupełnie jakby liczyły na to, iż znajdą coś na pobliskiej polanie. Najwyraźniej ich poszukiwania okazały się bezowocne, gdyż nie zauważając go poszły dalej, rozkopując stopami czarny żwir. Nie wiedział dlaczego, ale współczuł im. Sam przecież także czekał i doskonale znał gorycz porażki. Może dlatego tak dobrze rozumiał ich wyczuwalny z daleka smutek.
To miejsce przyciąga coraz więcej dziwaków, pomyślał. Cóż innego można bowiem powiedzieć o ludziach spacerujących po północy?
Nieznajomy niemal minął dom mężczyzny, lecz nagle się zatrzymał. Powoli, niczym poruszana przez kogoś rzeźba, obrócił się w stronę domu mężczyzny. Podniósł głowę i spojrzał prosto w obserwujące go oczy. Jego wzrok był przerażający. Zupełnie jakby potrafił zajrzeć w głąb ludzkiej duszy, odkryć największe lęki jej właściciela i wydobyć to co jest najgłębiej skryte w jego umyśle. Przed jego spojrzeniem nie było ucieczki.
Mężczyzna wiedział, że to niemożliwe, lecz mimo to nie umiał odgonić od siebie tych dziwnych skojarzeń. Może sprawiła to moc obcego lub też wybujała wyobraźnia obserwującego go człowieka. Nie wiedział. Przeraził się jednak, gdy spróbował się poruszyć. Ciało nie chciało go słuchać... Jedynie oczy zdawały się nadal w pełni do niego należeć, zmuszając go do patrzenia jak przybysz z kocim wdziękiem i bez najmniejszego wysiłku przeskakuje wysokie ogrodzenie, mające chronić jednego człowieka przed innymi ludźmi. Okazało się jednak, że nie przed wszystkimi. Chociaż... Czy można było nazwać go człowiekiem?
Wydawało się, że przybysz wskoczy na parapet, lecz on podszedł do drzwi. Dało się słyszeć trzask łamanego drewna, po czym odgłos kroków rozniósł się pośród nocnej ciszy. Słuch bezlitośnie informował bezbronnego człowieka o tym, jak blisko jest obcy. Mężczyzna oczami wyobraźni widział jak pokonuje on kolejne stopnie. Jego przeznaczenie było coraz bliżej.
Mężczyzna ponownie spróbował się poruszyć, lecz ciało nadal nie chciało go słuchać. Jedynie oczy nerwowo przebiegały po wszystkich przedmiotach poszukując zagrożenia. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Obcy stał w odległości kilku kroków od nich, więc z pewnością nie zrobiły tego jego ręce, lecz jakaś siła, ta sama, która odebrała człowiekowi kontrolę nad jego własnym ciałem.
Przybysz powoli wszedł do pokoju. Mężczyzna chciał krzyczeć, lecz z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Gdy spróbował ponownie, przybysz podniósł głowę i spojrzał na człowieka. Obserwator utonął w jego, niczym morskie głębiny, oczach. Czuł jak coraz bardziej pogrąża się w czarnej, smolistej substancji obecnej jedynie w jego umyśle. Ciemna woda zamykała się nad nim, nie pozwalając wynurzyć się ponad linię decydującą o przeżyciu.
Spróbował jeszcze raz. Pełen przerażenia, błagający o pomoc krzyk rozniósł się po pustych pokojach, lecz było już za późno.
Wampir wbił swoje kły w jego szyję.
CZYTASZ
Daj mi wieczność
VampireOn - wieczny Ona - bardzo młoda według jego kategorii Wdziera się siłą do jego świata, wspierana głosem Nauczyciela. Czy zdoła przekonać go do odebrania jej życia?