6 Ja, bać się?

524 21 10
                                    

Następny tydzień minął tak samo szybko jak poprzednio.

 I tak, dalej unikałam Huncwotów. 

Aż do pewnych zajęć Opieki nad magicznymi stworzeniami, kiedy stało się to już zupełnie niemożliwe. 

Był wtorek 28 września i robiło się już powoli chłodno, przez co byłam zmuszona ubrać ten głupi sweter od mundurku. Nie lubiłam swetrów. Głupie to to i sprawia że moje włosy sterczą do góry udając antenę radiową. O wiele bardziej wole bluzy.

Profesor Kettleburn, kiedy zobaczył nas na swoich zajęciach przed Zakazanym Lasem bardzo się ucieszył. Zawsze cieszył się na widok naszej grupy. Uśmiechnęłam się. Bardzo lubiłam profesora, który często prowadził praktyczne i ciekawe zajęcia. To był jeden z moich ulubionych przedmiotów, chociaż nie byłam z niego orłem.

- Ooo moja ulubiona grupa!- ucieszył się profesor witając nas szerokim uśmiechem.- Z wami można porobić coś ciekawego, nie tak jak z tymi sztywniakami.

Roześmiałam się cicho. 

Profesor zapewne tak lubił naszą grupę, bo głównie składała się z zapaleńców i Gryfonów, którzy w końcu słynęli z odwagi. 

Silwanus Ketlleburn bowiem uwielbiał robić lekcje, które nie zawsze były do końca... bezpieczne. 

No ale kogo to obchodzi jak jest zabawa nie? 

Lekcje opieki dzięki temu zawsze były odjazd i większość Gryfonów się ze mną zgadzała. 

Tylko czasami ktoś lądował na trochę w skrzydle szpitalnym.

- Dzisiaj załatwiłem coś, aby każdy miał okazję się pobawić- powiedział profesor, a wokół rozległy się podekscytowane szepty.- Chodźcie za mną.
Ruszyliśmy na skraj Zakazanego Lasu, na rozległą łąkę niedaleko chatki Hagrida, co przypomniało mi, że dawno go z Lily nie odwiedzałyśmy.

 Zapisałam sobie w myślach, aby w najbliższym czasie się do niego wybrać. 

Jednak wszystko zaraz wyleciało mi z głowy, gdy zobaczyłam stado pięknych, olbrzymich skrzydlatych koni przywiązanych długimi, grubymi linami, żeby nie mogły odlecieć za daleko.

- No, kto mi powie, co to za stworzenia?- zapytał profesor rozglądając się po nas z uwagą.

Ręka Lily wystrzeliła w powietrze, ale tym razem towarzyszyła jej także moja własna. Po chwili dołączyła także dłoń Remusa. Tak, jeśli chodzi o magiczne zwierzęta to często się zgłaszałam.

- Panno Naugrist?

- To Abraksany panie profesorze, jedna z ras latających koni. Są dużo większe od zwykłych koni i umieją latać. Mają jasne umaszczenia i zazwyczaj białe grzywy.

- o tuż to, dziesięć punktów dla Gryffindoru. Szkoda panienko Naugrist, że nie masz tak dobrego podejścia do zwierząt. Ze swoją wiedzą i pasją byłabyś świetnym zoologiem.

Uśmiechnęłam się krzywo, bo naprawdę mnie bolało, że się nie za bardzo nadawałam. To smutne. A do tego profesor musiał mi przypominać o tym za każdym razem kiedy mnie widział. Przynajmniej wyglądał jakby sam nad tym ubolewał nie mniej niż ja.

- Teraz dobiorę was w pary i każda para dostanie swojego Abraksana. Będziecie mogli je karmić, wyczyścić, pogłaskać, no co tam sobie chcecie. Tylko uprzedzam, że czasami mogą być agresywne- przez chwilę wyglądał jakby zastanawiał się czy to na pewno dobry pomysł ale zaraz po tym machnął ręką.-  Ale to nic takiego poradzicie sobie.

Kettleburn zaczął dobierać nas w pary i niestety Lily nie była ze mną. 

Za to trafiła do Jamesa, który był w siódmym niebie. Coś czułam że Rogacz będzie wysławiał profesora po wsze czasy.

I Dlatego Właśnie Lubię Wanny || Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz