Sen.
Sen jest cudem wynalezionym przez naturę.
Po przespanej nocy wszystko wraca do normy. Dostrzegamy nowe perspektywy, układamy dotychczasowe życie w logiczną całość. Po śnie dostajemy czystą kartę na zapisanie nowego dnia. Ciało się odpręża, umysł odpoczywa, żeby zyskać gotowość do podjęcia się nowych zadań. Rany, stłuczenia, złamania bolą jakby mniej, stając się mniej uciążliwymi niż poprzedniego dnia.
Noc ucieczki zmieniła coś we mnie. Widok wijącego się z bólu Draagonysa uświadomił mi parę prawd o sobie. Podczas snu ułożyłam wszystko i zrozumiałam. Zamiast walczyć, powinnam dostosować się do nowego porządku. Małymi kroczkami dążyć do celu. Zmienić się.
Sen tracił swą wagę, nie przygniatając mnie swym ciężarem. Subtelnie wycofywał się na drugi plan. Odzyskiwałam przytomność, a otoczenie zaczęło się wdzierać do moich uszu, nosa i zakończeń nerwowych w skórze. Ptaki rozpoczęły pierwsze poranne koncerty, uchylone okno wpuszczało przyjemny chłód będący pamiątką po minionej nocy; chłód, który później miał przerodzić się w skwar. To był gorący, drugi dzień czerwca. Zimne powietrze smagało odkryte we śnie ciało, a ja zadrżałam. Sygnały z wnętrza ciała też do mnie dotarły – pustka w żołądku ssała, a pęcherz zdawał się być przepełniony, ponaglając do pobudki. Powieki dalej były jak z ołowiu, ale stopniowo traciły na wadze. Pomału. A tym lżejsze były, im mocniej świat zewnętrzny i wewnętrzny napierał na moją świadomość. Pojawiły się pierwsze wspomnienia poprzedniego dnia. Las. Jadalnia. Śpiący Scorpius i jego ciepło przylegające do mojej piersi i głowy. Tego ostatniego zabrakło tamtego ranka. Otrzeźwiałam. Otworzyłam oczy, żeby w miejscu, gdzie jeszcze parę godzin wcześniej leżał arystokrata, zobaczyć pomięte prześcieradło. Wstał, nie budząc mnie. Potarłam opuchnięte od płaczu powieki oraz przytkany nos. Podniosłam się i rozejrzałam się po pokoju.
Byłam sama.
Przeczesałam dłonią włosy. Zamrugałam parokrotnie, odganiając resztki snu.
Na stoliku leżało śniadanie.
***
Dzień minął w przeważającej części spokojnie; nie mogło obyć się bez wzlotów i upadków, bo jedne nie pojawiają się bez drugich, wspierając idee karmy. Była to ostatnia doba, podczas której mogłam o sobie mówić panna Sathana. Od popołudnia następnego dnia miałam zostać panią Draagonys. Zmieniałam nazwisko i stan cywilny. Więc jak wyglądał ostatni dzień panny Sathany?
Ostatnim moim posiłkiem był obiad, toteż głód domagał się zaspokojenia; skierowałam kroki do zastawionego przez niewolnika stolika. Po obfitym śniadaniu – nagrodzie za obietnicę uległości złożoną poprzedniej nocy – wykąpałam się w lawendowym płynie. Lubię lawendę, ma taki intensywny, przy okazji pożyteczny, zapach... a jej kolor... jest cudowny – lawendowe ubrania zawsze dobrze na mnie wyglądały. Moczyłam się długo, dopóki woda pozostawała znośnie ciepła, starając się zrelaksować przed kolejnym dniem – chcąc nie chcąc, wbrew rozsądkowi, czułam pewne natężenie tremy. Ślub bierze się zazwyczaj raz w życiu, a mój dodatkowo miał się odbyć w mało sprzyjających okolicznościach, na kompletnie nieakceptowanych przeze mnie warunkach, z osobą, której nie darzyłam choćby odrobiną sympatii. Po toalecie nie poszłam do lochów, jak to zwykle miało miejsce. Nie dostałam aresztu pokojowego, po prostu Scorpius na ten dzień zaplanował dla mnie coś innego.
CZYTASZ
Złote Kajdany / Złota Tiara [fantasy/romans][+18]
FantasyIII miejsce w kategorii FANTASY w konkursie literackim "Splątane Nici" (edycja wiosna/lato 2018) organizowanym przez @adriananitaniteczka. "Coś szeptało za moimi uszami. [...] Kiedy się obracałam, nie widziałam nikogo. Ciemność stała się mym wrogiem...