26: Zanim runą mury

327 30 11
                                    

Na przygotowania mieliśmy dokładnie dwadzieścia dwa dni.

***

Pierwsze pięć minęło bez niespodzianek i nadzwyczajnych prac. Cała nasza szóstka udawała, że nie ma tematu. Musieli wiedzieć, że i ja wiem, ale nie dawali tego po sobie poznać. Jak zwykle pracowałam na zmianę u Calibrina i Entymosa. Nie wiem, czy ten ostatni miał świadomość, iż znałam jego udział w całym przedsięwzięciu. Ze względów bezpieczeństwa wolałam o tym nie wspominać, mimo iż miałam wewnętrzną potrzebę, aby go przeprosić i wesprzeć, bo niewątpliwie podjął ciężką decyzję.

Mam pewną refleksję dotyczącą Villyana. Był przez nas, przez większość członków Orędowników Równości, niedoceniany. Traktowaliśmy go jak przylepę, cień C'Thana. Rzeczywistość pokazała go ostatecznie z innej strony i być może to właśnie od swojego brata krwi nauczył się chłodnej kalkulacji, gdyż ostatecznie znając ewentualne konsekwencje, zdecydował się coś zrobić. Miał na sumieniu wielu z nas, a ja mu współczułam. Na wyłuszczenie zasługuje fakt, iż musiał być biegły w sztuce zamykania umysłu, a zapewne i zmieniania wspomnień. Inaczej cały plan dawno zostałby ujawniony, a my wszyscy w to wplątani stalibyśmy się pożywką dla robactwa, wracając do obiegu w pierwiastkowym kręgu życia.

Scorpius mnie unikał. Odpuścił mi nawet poranne treningi. Nie skorzystałam z niewypowiedzianej propozycji rozluźnienia. Uważałam, że w takich okolicznościach muszę ćwiczyć, a chęć wyrwania się spod wpływów Arediusza dodawała mi sił. Zaczęłam wstawać wcześniej, aby biec dłużej i jeszcze mieć czas na walkę z ciężarami. Spotykaliśmy się na łące z pniami, oponami i innymi akcesoriami, każde robiąc swój trening i udając, że wcale jedno nie widzi drugiego. Właśnie – udając. ja zerkałam na niego, a i czasem przyłapywałam go na ukradkowych spojrzeniach. Myślę, że był dumny z powodu mojego zaangażowania, ale nie chciał konfrontacji. A przynajmniej jeszcze nie wtedy.

Szóstego dnia Calibrin wezwał mnie do lochów zaraz po śniadaniu. To nie był mój dzień pracy. Oficjalnie rozpoczęły się przygotowania. Razem przeliczyliśmy potrzebne na akcję eliksiry. Otrzymałam także recepturę wybuchającego lepiszcza. Zapowiedział, iż na ostatni dzień wszystko z utworzonej przez Scorpiusa listy ma zostać przyrządzone. Pokazał mi jedną z kartek, które Draagonys zapełniał swoim niemal idealnym pismem, podczas spędzania czasu razem ze mną, gdy coś mi odbijało. Codziennie przez osiemnaście dni przychodziłam przed południem na kilka godzin, aby pomagać przy miksturach. W między czasie warzyliśmy te oficjalnie specyfiki potrzebne na coraz liczniej przeprowadzane przez ślepców łapanki.

Dnia ósmego, dziesiątego i trzynastego wyruszyłam z moją grupką na akcje. Odbywały się bez większych problemów. Na trzy wypady tylko jeden okazał się owocny dla Krzewicieli. Tym razem zostałam poproszona przez Crowa o zabicie pierwszego jeńca – młodej kobiety, której jedyną winą była przynależność do grupy podobnej Orędownikom Równości. Nie poczułam nic, gdy uśmiercające zaklęcie uderzyło w klatkę piersiową, pozbawiając tchu i życia. Później za to czułam się źle, bo przeraziła mnie moja obojętność. Nikt mnie nie pocieszył.

***

Nadeszła czternasta doba.

***

Korzystałam z jednego z ostatnich słonecznych dni przed długim okresem załamania pogody. Nie była ostatnio wybitnie ładna, taka raczej po prostu ładna. Delikatny wiaterek niósł ze sobą chłód nadchodzących deszczowych tygodni, zapach gnijących po ostatnich ulewach liści i wilgotnej ziemi. Długo padało, właściwie od 13 września, a wilgotna gleba nie nadążała z przyjmowaniem w swe progi wody, tworząc błoto i kałuże. Uwielbiałam przebywać pod samotnym drzewem. Mieliśmy ze sobą dużo wspólnego: nie lubiliśmy towarzystwa, a towarzystwo nie lubiło nas; dlatego dogadywaliśmy się świetnie. Milcząco, niewerbalnie, a może i, powiedziałabym, telepatycznie.

Złote Kajdany / Złota Tiara [fantasy/romans][+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz