Codzienność

54 3 2
                                    

--------------------3 lata później------------------
-Nigdy mnie nie dogonisz!-krzyknęłam, śmiejąc się jak dziecko.

Schowałam się za drzewem, aby chwilę odetchnąć, dopiero teraz zauważyłam piękno parku. Trwała jesień, z drzew co każdy powiew wiatru spadały złote, czerwone i brązowe liście, przez co formowały piękny, naturalny, specyficzny i powolny deszcz. Popatrzyłam w prawo, na ławce siedział mężczyzna w czarnym płaszczu czytający gazetę, w tym momencie przebiegająca po gałęzi wiewiórka niechcący upusciła orzech, który po sekundzie uderzył w jego głowę. Zaczęłam chichotać co było wielkim błędem, nim się obejrzałam mój brat dotknął palcem mojego barku, a ja podskakując krzyknęłam ze strachu przez co wszystkie okoliczne zwierzęta uciekły do swoich ,,domków".

-Lucas! Widzisz co zrobiłeś?!

-Udowodniłem, że nie jesteś dobra w chowanego- zaśmiał się trącając mnie.

-Gdzie Mike?-Spytałam.

-Poszedł po gofry, trochę zimno się robi, może nas ogrzeją.

-Mi tam bardziej zależy, żebym się najadła. Słuchaj, nie mam takich długich nóg jak ty i trochę wolniej biegam. Musiałam odpocząć dlatego mnie znalazłeś.

-Po pierwsze znalazłem cię, ponieważ zaczęłaś się śmiać, a ja to rechotanie poznam wszędzie-usmiechnął się- A po drugie... No patrz, wygrałem!

-Tak, tak ciesz się puki możesz-prychnełam

-A niby czemu?-spytał z tym swoim ciekawskim spojrzeniem.

-Bo...- zanim skończyłam zdanie popchnęłam go gwałtownie, a on wylądował na kupce liści- ja zawsze wygrywam-dokończyłam.

Zaczęliśmy się śmiać i byłam pewna, że wszyscy ludzie w parku wpatrywali się w nas łącznie z Michael'em. Szczerze, póki oni są
obok miałam w nosie co o nas myślą. Mam najukochańszych braci na świecie!

-Wampir!- zawołałam Mike'a jego przezwiskiem,  nazywałam go tak gdyż był bardzo blady i nienawidził, kiedy w ciągu dnia słońce oświetlało mu cały pokój.

-Hej L,  widzę, że znów go przechytrzylaś.

-A jak inaczej- powiedziałam zajadając gofra z bitą śmietaną.

-Pożałujesz-  odpowiedział Lucas wstając i biorąc do ręki jedzenie posypane cukrem pudrem.

-Będę gotowa i jak zawsze wygram.

Już brał zamach, żeby pokierować gofra z bitą śmietaną na moją twarz, kiedy ja tylko się odsunęłam, a on chybił.

-Mówiłam?-Spytałam bardziej zdaniem twierdzącym.

Usiedlismy na ławce obok drzewa i kończyliśmy swoje gofry. Faktycznie rozgrzewają, było mi ciepło, chciałam się jeszcze ,,ogrzać", ale mój brzuch odmawiał większej ilości jedzenia.
Po skończonym posiłku poszliśmy w kierunku samochodu.

***

-Jak tam z tymi mocami?- spytał Lucas

-Nadal nie wychodzi mi tarcza- odparłam ze smutkiem

-Nauczysz się, musisz, inaczej cie nie przepuszczą.

-Ty to umiesz pocieszać- prychnęłam.

Weszliśmy do auta, oczywiście musiałam siedzieć z tyłu mimo wielu próśb o dostanie przedniego siedzenia, ale ma to jeden plus, mianowicie mogę się położyć na całej długości. Leżąc liczyłam ile latarni minęliśmy, gdyż była to jedyna rzecz jaką widziałam z tej pozycji w oknie samochodu. Przerywając liczenie pomyślałam ,,co by było gdyby światła przestały się palić w całym mieście, jak byśmy funkcjonowali?", zapomniałam, że aktualnie mam  COŚ na szyi, w tym momencie żarówka w jedej z lamp zgasła, a po niej następne. Zanim się opanowałam już 20 lamp ulicznych przestało świecić.

-Cholera-szepnęłam

-Lucy....?- spytał Mike z groźnym spojrzeniem widząc, no właśnie nie widząc, ponieważ aktualnie polegaliśmy na światłach samochodu przez kompletną ciemność na drodze.

-Przepraszam- podniosłam się- wiecie, że jeszcze aż tak nad tym nie panuje!

-Jeśli już o czymś myślisz to nie baw się naszyjnikiem- wskazał palcem na moją szyję.

To było najgorsze, z przyzwyczajenia zawsze bawiłam się bransoketką, ale dziś nie wzięłam jej ze sobą, przez co moje ręce musiały znaleźć coś innego do roboty. Świetnie- właśnie przez moje nieogarnięte dłonie, jak zwykle, będę miała opieprz od rodziców.

***

-Lucille Brighton! Albo będziesz zakładała tą bransoletkę, albo zapanujesz nad dłońmi, a jeśli nie- westchnęła -Będę zmuszona odebrać ci medalion.

-Co?! Nie! Przysięgam poprawię się tylko mi go nie zabieraj-  powiedziałam już błagalnym głosem.

-Już za dużo razy przysiegałaś.

Popatrzyłam na nią z zszokowaniem

-Tato?!

-Przykro mi córcia.

Mama podeszła do mnie, aby ściągnąć medalion, ale za nim to zrobiła wykorzystałam swoją wiedzę i przeteleportowałam się do mojego pokoju, po czym zamknęłam drzwi na klucz.

-Lucy!

Nie odzywałam się, miałam nadzieję, aby jakimś cudem pomyślała, że jestem gdzieś indziej, jednak mój plan poległ, za pomocą ołówka otworzyła drzwi i ostrożnie weszła do środka.

-Przepraszam za krzyki, ale musisz być bardziej uważna.-dalej milczałam-
Nie zabierzemy ci go, ale masz karę-podnisołam głowę z zapłakanymi oczami.-będziesz miała medalik tylko podczas treningów, dobrze?

-Przecież i tak poza nimi nie mogę go używać.

-I to ci się udaje?- Spytała z sarkastycznym wzrokiem.

-Nie...-odparłam po czym ściagnęłam chocker z szyi, kiedy moja mama wzięła go do ręki zmienił się w złoty łańcuszek z gwiazdką tego samego koloru.

-Jutro musisz wstać o 7:00, zaczniemy wcześniej-po czym wyszła.

***
Yey, kolejna część następnego dnia! Xd, nie no po prostu nudziło mi się i w sumie to pisanie to trochę ćwiczenie robienia wypracowań, Boże ostatnie dni wakacji, a ja już o szkole gadam...

Zapomnijcie o tym co przed chwilą napisałam, wiem, że bardzo powoli rozkręca się historia, ale wyobraźcie sobie, że to tak jakby Hobbit, poza tym lepiej smakuje lukier, który je się po troszeczkę podbierając go ze świątecznego piernika niż cały kubek tej słodyczy, czyli, jeśli ktoś nie zrozumiał, historia powinna być opowiadania po troszeczku i trzeba cierpliwie czekać.

BTW ten rozdział dedykuję moim braciom - Wampirowi i Boberowi, dzięki, że jesteście i się mną opiekujecie zabierając mi telefon i mówiąc, że,, chyba zostawiłaś go w sklepie"
Kocham- Marta
Piękny list, dobra i tak wiem, że tego nie przeczytają, a ja wam zaczynam historie życia mówić, wieć kończę, do zobaczenia 💜.
❤💜❤💜❤💜❤💜❤💜❤💜❤💜



CrystalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz