Rozdział 10

366 39 33
                                    

Zapomniałam wczoraj dodać rozdział. ;-;

Zostały jeszcze trzy, więc w sobotę pożegnamy się z Antidepressant~

***

Eonjin pokazała mi wszystkie obrazy, które namalowała podczas mojej nieobecności. Byłem pod wrażeniem nie tylko jakości, ale też ilości — powoli zaczynało brakować jej miejsca w szafie. Większość malowideł ukazywała martwą naturę i krajobrazy. Zauważyłem, że największa część obrazów zachodów i wschodów słońca była na tle miasta.

— W Busan są piękne widoki na plaży — powiedziałem, zgodnie z prawdą.

Oczy nastolatki zaświeciły się, gdy pokazałem jej zdjęcia, które zrobiłem, będąc któregoś dnia nad morzem. Potem spojrzała na mnie i już wiedziałem, że szatański plan uformował się w jej głowie.

— W przerwie letniej przyjeżdżam do ciebie ze sztalugą. — Już miałem coś powiedzieć, ale chamsko mi przerwała: — nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów, muszę namalować jakiś zachód słońca, skoro tam jest tak pięknie!

Zaśmiałem się, nie mając ochoty na przepychanki słowne. Tak naprawdę miałem zamiar zaproponować i jej, i Jeonggyu spędzenie części wakacji u mnie, choć wiedziałem, że pilnowanie tej dwójki i chodzenie do pracy to nieszczególnie dobry pomysł. Musiałbym mieć współlokatora, który by ich pilnował pod moją nieobecność. A takiego nie miałem, więc... chwilowo klapa.

Spędziłem ten weekend również na zabawie z moim bratem i rozmowach z rodzicami. Pytali, co u mnie, jak w pracy, czy sobie radzę, takie typowe pytania, które można zadać swojemu dziecku, gdy to się wyprowadzi. Byli ze mnie dumni, że zostałem psychologiem i dostałem posadę w szpitalu. Cieszyłem się z tego powodu, bo jednak dobrze jest usłyszeć pochwałę od ludzi, którzy zajmowali się tobą całe życie, prawda?

Serce niemalże mi pękło, kiedy żegnałem się z nimi w niedzielne popołudnie. Wiedziałem, że nie będziemy mieli zbyt dużo czasu na rozmowy do czasu naszego kolejnego spotkania. Rodzice pracowali, ja też, dzieciaki miały szkołę. Zacząłem tęsknić, zanim w ogóle wyszedłem z mieszkania.

Rankiem poszedłem do pracy wypoczęty i niemal od razu udałem się w stronę pokoju Jeongguka. Nie wysłał do mnie przez weekend ani jednego esemesa, więc trochę się martwiłem. Jasne, mogłem sam do niego napisać, ale byłem naprawdę zajęty.

Zacząłem panikować, gdy zobaczyłem puste, pościelone łóżko. Przenieśli go? Dostał wypis? Cholera jasna, gdzie on był?

Prawie wybiegłem na korytarz i tylko cudem nie wpadłem na zszokowanego Jeona, który powoli jechał na wózku inwalidzkim. Zamrugałem, przypominając sobie słowa pana Choi. Przez swój stan zdrowia chłopak musiał zostać w szpitalu dłużej.

— O, c-cześć — wydukałem, siląc się na uśmiech, choć wewnątrz miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Zachowałem się jak jakiś wariat, Boże. — Co u ciebie?

— Nic szczególnego — odpowiedział, nieco zakłopotany. — Um, mógłbyś się przesunąć? Chciałbym wjechać do pokoju.

Odsunąłem się od drzwi i je otworzyłem, choć brunet mówił, że sam sobie poradzi. Przez następne kilka chwil starał się w ogóle podjechać bliżej i... cóż, niespecjalnie mu wychodziło. Starałem się nie parsknąć śmiechem, ale młodszy to usłyszał i spojrzał na mnie z mordem w oczach.

— Przepraszam — mruknąłem, próbując nie roześmiać. Ta cała sytuacja wydała mi się trochę... słodka? — Pomóc ci?

— Nie, sam dam radę — zapewnił, po czym, zamiast ruszyć do przodu, odjechał trochę do tyłu, czym wywołał u mnie kolejne parsknięcie.

— A może jednak? — Złapałem podłokietniki wózka, nachylając się w stronę młodszego, żeby czasem nie odjechał za daleko. Mogło mi się wydawać, ale chyba widziałem delikatne rumieńce na jego policzkach. — Hm?

Zgodził się, wzdychając głęboko. Uśmiechnąłem się, przeszedłem naokoło i pokierowałem wózek do sali. Tam wziąłem Jeongguka na ręce w stylu panny młodej, choć chciał się opierać, i posadziłem go na łóżku, przykrywając kołdrą. Dzieciak był po tych kilku minutach prawie cały czerwony.

Urocze, stwierdziłem, zerkając na niego z ukosa.

— Kiedy posadzili cię na wózku? — zagadnąłem, przerywając ciszę. Starałem się nie brzmieć jak psycholog, bardziej jak dobry kumpel, który przyszedł go odwiedzić. I chyba nie robiłem to tylko dlatego, że jako lekarz musiałem mu pomóc. Chyba... chyba go polubiłem.

— Wczoraj popołudniu. I nikt nawet nie pomyślał o tym, żeby nauczyć mnie jeździć na tym cholerstwie, wiesz? — zaśmiał się, ale ten śmiech nie był ani trochę szczęśliwy.

Zaproponowałem mu małą pomoc, bo na jakimś szkoleniu podczas studiów spotkałem gościa, który jeździł na wózku i opowiedział mi, jak trudno było mu się przyzwyczaić. Dlatego można było powiedzieć, że miałem jako takie podstawy.

— Doktor Choi mówił ci, dlaczego musisz jeździć na wózku? — spytałem, kartkując jakiś komiks, który leżał na szafce obok łóżka. Zgadywałem, że był to jeden z tych, które można było kupić w sklepiku szpitalnym, bo miał fabułę typową dla małych dzieciaków. Odrobina walki ze złem w jak najłagodniejszej postaci, brak strasznych potworów, przewidywalny wątek miłosny, takie tam.

— Że to przez mój stan zdrowia i „sam jestem sobie winny" — wytłumaczył, kreśląc w powietrzu cudzysłów i przedrzeźniając lekko skrzekliwy głos lekarza. — Szkoda tylko, że to nie jest prawda.

Zmarszczyłem brwi.

— To kto doprowadził cię do takiego stanu?

Zanim brunet zdążył chociażby otworzyć usta, do pomieszczenia weszła nieznana mi kobieta.

— O wilku mowa — szepnął cichutko Jeongguk, przykrywając się szczelniej kołdrą.

Nieznajoma spojrzała na mnie tak, że poczułem, jak włosy jeżą mi się na karku. Wstałem, wiedząc, że powinienem się przedstawić. Tak też zrobiłem, kłaniając się, nie uzyskując żadnej odpowiedzi ze strony kobiety.

— Kim pani jest? — siliłem się na uprzejmy ton, wciąż spoglądając kątem oka na speszonego dwudziestotrzylatka.

— Do Soyoung — rzuciła, nawet nie patrząc w moją stronę. Potem dodała, głosem zupełnie wypranym z emocji: — matka Jeongguka.

Przyjrzałem się jej. Była niższa ode mnie może o kilka centymetrów i chorobliwie chuda, przez co poczułem takie niemiłe napięcie w żołądku, podobne do tego, gdy widzi się obrzydliwe rzeczy. Miała surowy i chłodny wyraz twarzy, jak porcelanowa lalka. Długie, sięgające jej do końca pleców czarne włosy dodawały swoje do tego upiornego wyglądu. Domyśliłem się, że przeszła wiele operacji plastycznych, bo nie mogłem znaleźć nawet odrobiny podobieństwa między nią a Jeonem. Dodatkowo, wyglądała, jakby była w wieku swojego syna, a to było przecież niemożliwe. Powinna być koło czterdziestki, jeśli urodziła go młodo.

Stałem tam jak idiota, patrząc na kobietę, która rzuciła na łóżko siatkę z jakimiś rzeczami, niby przypadkiem trafiając nią w złamaną nogę Kookiego. Chłopak skrzywił się z bólu. Zacisnąłem pięści. Pani Do zapytała mnie, gdzie znajdzie lekarza prowadzącego bruneta,obróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami.

— Zanim o cokolwiek zapytasz, możemy porozmawiać o tym jutro?

Antidepressant ⋄ vkook ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz