Odwróciłem się i spojrzałem na mężczyznę z niedowierzaniem. Nie mogłem uwierzyć, że to działo się naprawdę. Mój własny gabinet?
— Nie do końca, wszystko zależy od doktor Byun — mruknął, po czym posłał mi lekki uśmiech. — Ale na razie jest twój, rozgość się.
Nieduże pomieszczenie o błękitnych ścianach było przytulne, choć mogło się wydawać, że ilość mebli i donic z kwiatami przytłacza. Naprzeciwko mnie, lekko po prawo, stało biurko, za którym znajdowało się spore okno o jasnych ramach. Prawie cała prawa ściana była zakryta przez regał z książkami psychologicznymi, ale niedaleko drzwi, w niedużej donicy, rosła roślina, której nazwy nie znałem. Po lewo stała kremowa kanapa i drewniany stolik z wazonem pełnym uschniętych kwiatów, prawdopodobnie czerwonych róż.
Uśmiechałem się jak idiota przez jakiś czas, dopóki mój wzrok nie trafił na jedną z książek stojących na półce. Przełknąłem ślinę.
— Panie Yoon, muszę porozmawiać z doktorem Choi na temat mojego pacjenta — powiedziałem szybko, zanim zdążył zapytać, dlaczego tak nagle zmienił się mój humor. Nie chciałem o tym rozmawiać. — Gdzie mogę go znaleźć?
— Hm, powinien być na drugim piętrze, ale kilka minut temu do mnie zadzwonił i powiedział, że chce z tobą porozmawiać.
— Naprawdę? — Zmarszczyłem brwi. — Mówił coś o miejscu spotkania?
Po krótkim telefonie do lekarza ustaliliśmy, że mam czekać w gabinecie, a mężczyzna przyjdzie za kilka minut. Podziękowałem ordynatorowi za pomoc i zapytałem o kilka rzeczy organizacyjnych, tak jak miałem w planie.
Kiedy pan Yoon wyszedł, westchnąłem. Teraz czułem się nie do końca komfortowo w pomieszczeniu, a to wszystko przez jedną, cholerną książkę. Zmusiłem się do podejścia do regału, ale zajęło mi to dość sporo czasu, zważywszy na fakt, że kiedy znajdowałem się centymetry od półek, cofałem się na niemalże drugi koniec pokoju. Wiedziałem jednak, że muszę przezwyciężyć coś, co chyba nie było strachem.
Zebrałem resztki siły woli i szybko wyjąłem przedmiot spomiędzy innych tomów. Momentalnie zrobiło mi się słabo. Oparłem się o biurko i zamknąłem oczy. Cholera, nie powinienem tak reagować. Przecież to była tylko książka...
Uchyliłem powieki i niepewnie spojrzałem na okładkę. Miała taki sam odcień granatu, tytuł był napisany taką samą czcionką... Nie mogłem uwierzyć, że trzymałem w dłoni jedną z pierwszych książek psychologicznych mojej młodości. Uśmiechnąłem się blado. Pamiętałem, jak zastanawiałem się, dlaczego nazwisko autora jest napisane po jego imionach, skoro brzmiało Jung. Dopiero po przeczytaniu krótkiej informacji na temat pisarza zrozumiałem, że nie był on Koreańczykiem.
„Typy psychologiczne" Carla Gustava Junga dostałem od dobrego kolegi z klasy na piętnaste urodziny. Seokmin, bo tak miał na imię ten znajomy, wiedział, że interesuję się tą dziedziną nauki. Sam nie wiedziałem, dlaczego byłem taki głupi i po przeczytaniu kilku tomów na temat depresji nie potrafiłem... Cholera, to nawet nie chciało mi przejść przez myśl.
Ten temat wciąż był czymś, czego unikałem. Moja ślepota sprawiła, że nie zauważyłem... nie zauważyłem, że chłopak, którego mogłem nazywać przyjacielem, zmagał się z problemami. I to nie takimi, jak zabranie telefonu przez rodziców czy szlaban na imprezy, nie. Seokmin miał myśli samobójcze.
Do tej pory nie wiedziałem, od kiedy zmagał się z depresją. Jasne, zauważyłem, że był bardziej cichy, spędzał więcej czasu ze mną i słuchał tego, co mówiłem. Nigdy jednak nie połączyłem układanki w całość i nie zapytałem. Byłem naprawdę zaślepiony tym, co przeczytałem w książkach, ciekawiło mnie to, ale nie potrafiłem wcielić tego w życie. Nienawidziłem siebie za to.
Seokmin miał szesnaście lat, kiedy się powiesił. Było to w marcu, jakieś dwa czy trzy tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego. Zostawił po sobie list pożegnalny. Nie zaadresował go do rodziców. Zaadresował go do mnie.
Napisał w nim, że rozmowy ze mną pomogły mu. Nie wytłumaczył, w jaki sposób. Nie wiedziałem, jak miały mu pomóc, skoro... Uh.
Prosił, żebym się nie załamywał, tylko został psychologiem, bo się do tego nadaję. W pamięci zapadł mi najbardziej jeden fragment: „Nie mogłeś mnie uratować, Taehyung. Dla mnie było już za późno, ale jestem pewien, że uratujesz wielu. Wierzę w Ciebie.". Znałem go na pamięć, słowo w słowo.
Starałem się nie załamywać, starałem się spełnić ostatnie życzenie Seokmina. W takich momentach jak ten było mi trudniej. Zdecydowanie trudniej.
Westchnąłem; coś nieprzyjemnie kuło mnie w sercu. Zdałem sobie sprawę z faktu, że tak samo, jak Jeongguk, pragnąłem cofnąć czas. Tak bardzo nienawidziłem tej bezczynności, tego cholernego uczucia zawodu, gdy tylko przypominałem sobie o Seokminie. Dlatego stałem teraz tutaj, w gabinecie psychologa szpitalnego, czekając na mężczyznę, który miał mi pomóc w dotarciu do pacjenta. Nie miałem zamiaru pozwolić na to, żeby ten dzieciak podzielił los mojego przyjaciela. Obiecałem sobie, że nigdy już nie popełnię tego błędu.
Zamknąłem książkę, ale nie odłożyłem jej na miejsce. Mimo wszystko jej widok przyprawiał mnie o ból serca i odciągał uwagę od innych rzeczy. Dlatego schowałem ją do jednej z szuflad biurka, przykrywając kilkoma kartkami.
Gdy wyprostowałem się i miałem siadać na krześle, usłyszałem pukanie. Momentalnie zacząłem szybciej oddychać. Ledwo ruszyłem w stronę drzwi, po drodze prawie przewracając się o własne nogi.
Zanim otworzyłem, wziąłem głęboki oddech. No, w końcu to tylko rozmowa, prawda? Dzięki temu miałem pomóc Jeonggukowi... To się liczyło, tak?
No właśnie, tylko to.
CZYTASZ
Antidepressant ⋄ vkook ✓
Fanfic„- O czym chce pan, panie doktorze, porozmawiać? - zapytał chłopak, wciąż lekko zachrypniętym od milczenia głosem. - O tym, że moje życie zmieniło się w piekło w ciągu kilku sekund?" Kiedy świetlana przyszłość Jungkooka kończy się zbyt wcześnie prze...