~4~

748 50 7
                                    

Słowa palą, więc pali się słowa
Nikt o treści popiołów nie pyta.

Na przedostatnim schodku stał Christopher. Wysoki, prawie na dwa metry, chłopak o zielonych oczach, ale w przeciwieństwie do matki i siostry, jego włosy były jasne. Tatuaże zakrywała starannie dopasowana koszula, która podkreślała jego mięśnie.
- O cześć, Clary. - Powiedział lekko zaskoczony chłopak i przedstawił się moim rodzicom. - Christopher Anderson, miło mi państwa poznać.
- To wy się znacie? - Zapytał zdezorientowany mój tata.
- Tak... Chris od niedawna chodzi ze mną do klasy. - Stwierdziłam wzruszając ramionami.
- Świetnie, w takim razie zapraszam do salonu, już wszystko jest przyszykowane, zaraz będę podawać do stołu. - Powiedziała z uśmiechem pani Anderson i wszyscy poszliśmy w tym kierunku.
Salon był duży, biały i bardzo minimalistyczny. Żadnych zdjęć rodzinnych, żadnych pamiątek, tylko jeden wielki obraz przedstawiający kwiaty.
Usiadłam obok mojego ojca, na przeciwko Chris'a, a obok niego siedziała mała Lily. Dziewczynka wydawała się nie przejmować obecnością dorosłych, wzięła sobie kremówki z tacy i zaczęła wylizywać słodki środek.
Pani Anderson po chwili przyniosła przystawki, którymi były krewetki w jakimś sosie.
- Fuuuu! Robale! - Skrzywiła się mała, gdy zobaczyła co ma na talerzu. Chris powiedział jej coś do ucha i zabrał jej talerz, dając tym samym cukierki. Mała była wniebowzięta.
- Także Clarisso. - Zagaił gospodarz. - Co zamierzasz robić po liceum? Studia, czy od razu praca w firmie ojca?
Kaszlnęłam cicho i wyprostowałam się na krześle.
- Myślałam o studiach wokalnych, ale tak naprawdę zamierzam najpierw trochę podróżować. - Czułam, że ojciec się spina na samo wspomnienie o moim pomyślę. - Europa, Indie, Chiny... Australia w maju jest śliczna, prawda mamo? - Specjalnie wymieniłam wszystkie największe skupiska syren. Moja rodzicielka aż zakrztusiła się krewetką.
- Prawda... Byłam tam kilka razy. - Stwierdziła zmieszana, a ojciec zgromił mnie wzrokiem.
- A twój syn co planuje? - Uciął temat.
- Christopher przejmie po mnie firmę. - Stwierdził starszy Anderson, a młodszy aż się na ułamek sekundy skrzywił.
- A ja! - wtrąciła mała Lily już cała brudna od czekolady. - Ja będę kiedyś księżniczką! - Wypaliła z powagą. Żeby nie prychnąć śmiechem wzięłam kęs do buzi.
- Ty to już jesteś księżniczką mały łobuzie. Chodź, idziemy do łazienki, bo cała brudna jesteś. - Stwierdził rozbawiony Chris i odeszli od stołu.
Ojcowie zaczęli rozmawiać o interesach, a matki o jakiś potrawach. Siedziałam tam i czułam się całkowicie obco. Siedziałam tam grzebiąc widelcem w sosie i chciałam być już w domu.
Lily biegiem wróciła do swoich słodyczy, ale chłopaka jeszcze długo nie było. Wrócił po jakiś pięciu minutach.
- Clarisso, może pokażę ci ogród? - Zapytał podając mi rękę, a ja chętnie usunęłam się z tego towarzystwa. Gdy tylko weszliśmy w alejkę między drzewami, chłopak wyciągnął papierosy i zapalniczkę. - Palisz? - Zapytał, a ja zaprzeczyłam.
Byłam trochę skrępowana jego obecnością i przyglądałam się kwiatom.
- Boisz się wody? - Zapytał nagle siadając na dużej huśtawce. Usiadłam obok niego i nie wiedząc co powiedzieć przyglądałam się jak wypuszcza dym z ust.
- Tak, mam... Fobie. Nie wchodzę do oceanu, basenu ani rzeki. Poza tym nie umiem pływać. - Skłamałam.
- No w to bym wątpił. Dalej nie wiem jakim cudem znalazłaś się na tych kamieniach i to w jednym kawałku. - Powiedział uważnie mi się przyglądając. Zaczyna się...
- Nie wiem. Podobno pod wpływem adrenaliny człowiek robi różne rzeczy. Chyba pod wpływem paniki chciałam się ratować. Nie pamiętam nic od momentu wyrzucenia, do znalezienia się na skałach. - zaczynam się bać, że kłamanie idzie mi tak dobrze. - Nie chcesz mieć firmy ojca, prawda? - Zmieniłam jak najszybciej temat.
Chłopak lekko westchnął i skupił się na zachodzie słońca. Przygryzł delikatnie dolną wargę i przez chwilę się zastanawiał.
- Zawsze chciałem iść na psychologię, ale odkąd w wieku dziesięciu lat zmarła moja mama, nikt nie popiera tego pomysłu. Więc będę dyrektorem największej sieci hoteli w Stanach. - Mruknął nawet na mnie nie patrząc. Więc pani Anderson musi być macochą Chris'a.
- Mi też rodzice koniecznie chcą wybrać przyszłość. Chcą, żebym została architektem jak oni. - westchnęłam patrząc w niebo. Chwilę siedzieliśmy w ciszy.
Po kilku minutach chłopak wypalił papierosa i zgniótł go butem.
- Chodź, bo inaczej Lily zacznie nas szukać. - Zaśmiał się i podał mi rękę.
Wróciliśmy akurat na drugie danie, którym była pieczeń. Dorośli chyba nie przejęli się, że nas nie było tyle czasu. Jedynie Mała zaczęła z fascynacją odpowiadać o tym jak zrobiła Myszkę Miki z pomarańczy i mandarynek.
- Chriiiiiis, a nauczysz mnie pływać? I będę mogła zobaczyć syrenki?! - Dopytywała głośno pięciolatka. Nagle przy stole zrobiło się cicho.
- Misiu, ale syrenki nie istnieją. - Stwierdził łagodnie jej brat. Wymieniałam porozumiewawcze spojrzenie razem z mamą.
- Istnieją! Widziałam ostatnio na plaży ślady dużego ogona! - Krzyknęła oburzona i chciała nalać sobie soku, jednak dzbanek wypadł jej z rąk i rozlał się w moim kierunku. Odskoczyłam od stołu jak poparzona, a mój oddech przyspieszył. Wzrok wszystkich spoczął na mnie. Mama z tatą byli lekko wystraszeni i smutni, a Andersonowie patrzyli na mnie jak na wariatkę.
- Lily mówiłam ci tyle razy, żebyś uważała. - Zganiła córkę gospodyni.
- Nic się nie stało, przecież to tylko sok, prawda kochanie? - Uspokoiła moja mama, patrząc na mnie wymownie.
- To niechcący... - Dodała bliska płaczu pięciolatka.
- Tak... Nic się nie stało... Ja... Pójdę tylko do łazienki. - Powiedziałam powoli, wciąż przyglądając się kroplom soku skapującym po obrusie.
Wyszłam z salonu i weszłam do łazienki. Zamknęłam się i usiadłam na toalecie.
Czemu nie mogę żyć normalnie? Czemu przed każdym muszę zgrywać wariatkę? Czemu muszę się bać głupiego, rozlanego soku?!
Teraz napewno każdy myśli, że jestem psychicznie chora. Kto normalny boi się soku jabłkowego?!
Siedziałam tak kilka minut z twarzą w dłoniach i próbowałam uspokoić oddech.
- Clary? Wszystko ok? - Usłyszałam głos Chris'a zza drzwi.
Westchnęłam cicho, spojrzałam w lustrze, czy nie rozmazałam makijażu i otworzyłam drzwi. Nie chciałam patrzeć na chłopaka, bo nie chciałam widzieć tego wzroku. Spojrzenie, które mówi "idź się leczyć, psycholko".
- Tak... Bardzo twoi rodzice uważają mnie za psychiczną? - Zapytałam cicho spoglądając na swoje buty.
- Nie no co ty. Masz białą sukienkę, to jasne, że nie chciałaś jej zalać. Obrus zmieniony, wszystko wytarte, nie ma śladu, a teraz chodź na deser! - Chłopak wziął mnie za rękę i poszliśmy do reszty.
Resztę wieczoru siedziałam skrępowana praktycznie dłubiąc w talerzu. Ciasto czekoladowe było pyszne, ale ze wstydu straciłam apetyt.
Gdy w końcu mięliśmy jechać do domu, pożegnałam się ze wszystkimi szybko i schowałam się w samochodzie.
Nigdy więcej nie pójdę na takie kolacje.

Moja mała, mokra tajemnicaWhere stories live. Discover now