rozdział XVII

181 27 27
                                    

Założyłam Awo kantar i przyczepiłam lonżę. Dzień był słoneczny, idealny aby po lekcjach trochę potrenować. Dlatego właśnie prowadziłam teraz mojego konia na specjalny kawałek terenu dziadka, który przeznaczyliśmy na padok. Mój własny padok. Uśmiechnęłam się na tą myśl i przejechałam dłonią po szyi Awo. Miał taką mięciutką sierść...

Stanęliśmy na środku padoku. Ustawiłam prosto przed wałachem i spojrzałam mu w oczy.

- Awo, zaufaj mi, proszę - wyszeptałam. Wystawiłam otwartą dłoń przed siebie. Nic.

Odeszłam parę kroków i zaczęłam go lonżować. Zacmokałam i koń ruszył powolnym stępem. Wciąż uważnie go obserwowałam, a koń również zerkał na mnie. Zasugerowałam mu, by ruszył teraz szybciej. Chwilę musiałam się z nim męczyć, ale w końcu biegł żwawym kłusem. Stop. Zatrzymałam go powoli. Zamiast stanąć zupełnie, znów szedł stępem.

Bardzo chciałam, żeby mi bezgranicznie ufał. Marzyłam o zbudowaniu z nim solidnej więzi, dlatego chciałam zacząć od samych początków. Najpierw lonżowanie, na czysto, później z czaprakiem i z siodłem. Tak jak się to robi ze źrebakiem. Jednak im więcej spędzałam czasu spędzałam z koniem, tym bardziej chciałam już teraz na niego wsiąść i przegalopować się na pobliskich rżyskach. Coraz bardziej utrwalałam się w przekonaniu, jak głupie było moje początkowe myślenie. Przecież poprzez wspólną jazdę, również mogłam doskonalić więź z Awo.

Postarałam się go popędzić, by zagalopował chociaż kółko, jednak ten nie chciał. W końcu się poddałam i powoli uciszyłam bieg. Skróciłam dystans między nami i pogłaskałam po nosie.

- Nie było tak źle, ale wolałabym, żebyś się mnie bardziej słuchał - fuknęłam żartobliwie.

Zaprowadziłam konia z powrotem na pastwisko, po drodze zastanawiając się nad słowami zagadki od Alka i reszty. Gdy świat zacznie się kolorowy, białe duszki zaprowadzą cię do celu. Kolory oczywiście kojarzyły mi się od razu z jesienią. Jeśli dobrze pamiętałam, kalendarzowo miała się rozpocząć dwudziestegodrugiego września. Wątpiłam, by chodziło o dzień, gdy zaczną spadać pierwsze kolorowe liście, bo to dużo trudniej określić i zaplanować. Tylko czym mogły być duszki? Gwiazdami? Jakimiś grzybami? Nie miałam pojęcia. Na ten moment i tak dużo ważniejsze było miejsce, do którego miałam się udać. Szukaj tam gdzie kiedyś, tam gdzie latem, W dni ostatnie wakacji, bryczka się zatrzymała. Wyglądało to jak nawiązanie do mojego przyjazdu, gdy podwieźliśmy z dziadkiem również Alka. Raczej nie chodziło o nasz dom, pewniej o tamtejszą łąkę, na której wysiadł.

Puściłam z lonży Awokado i zostawiłam na polanie. Patrzyłam, jak koń odchodzi, zniżając łeb ku ziemi, w poszukiwaniu najlepszej trawy. Pastwisko było dość wyjedzone. Dziadek planował przenieść zwierzęta na inną jego część dopiero za niecałe dwa tygodnie. Również wycofałam się i zamknęłam wejście. Poszłam odłożyć oprzężenie i zerkając w stronę konia, wróciłam do domu.

Weszłam do kuchni i spojrzałam na godzinę. Zegar już działał, a jego wskazówki mówiły, że dziadek wybrał się do wsi. Spokojnymi ruchami chwyciłam za czajnik i zagotowałam wodę, nieustannie zastanawiając się nad zagadką. Wybrałam jakiś dziadkowy kubek i wybrałam herbatę miętową. Nie miał zbyt dużego wyboru w swojej szafce. Przy bulgoczącym akompaniamencie wody, zbliżyłam się do kalendarza. Pierwszy dzień jesieni w tym roku wypadał w... tą sobotę. Gdy już wszyscy być powinni w szkolnych ławkach, one się pojawią. Przecież tego dnia nie chodzi się do szkoły. Może chodzi o godzinę? Zazwyczaj zaczynamy o ósmej.

Wróciłam się do szafki i zalałam herbatę zagotowaną wodą.

- Prawie rozgryzłam tą waszą zagadkę - mruknęłam cicho, lekko się uśmiechając. Dziś byłą środa. Miałam jeszcze trzy dni.

Udałam się z kubkiem na górę, aby usiąść przy swoim biurku i odrobić zadania z matematyki. Były bardzo proste, ale myśląc o samym głosie Smoczycy i papierosowym odórze, który unosił się wokół niej, niczym kolejowy dym, odechciewało mi się wszystkiego. Nadal nie mogłam pojąć, jak to jest, że tacy nauczyciele stąpają po tej planecie i pozwala się im pracować. I nie chodziło wcale o papierosy, a o paskudne podejście do młodzieży. Mogliby mieć jakąś fajniejszą nauczycielkę na tej wsi.

***

Następnego dnia, kończyliśmy lekcje językiem polskim. Bianka poleciała za Alkiem przed szkołę i obiecali na mnie poczekać. Mieliśmy spędzić trochę czasu w bazie.

Westchnęłam stawiając kropkę w zeszycie i ponownie zerknęłam na tablicę. Przepisałam już prawie wszystko, zostało kilka haseł.

Usłyszałam jak po drugiej stronie klasy ktoś wstaje i podchodzi do nauczycielki, która wciąż siedziała przy biurku. Przy kolejnym spojrzeniu na tablicę, skierowałam wzrok też w tamtą stronę. To była Klara. Pytała się o jakiś konkurs recytatorski w mieście.

Zamknęłam zeszyt i wrzuciłam przybory do plecaka. Wyszłam zwykłym tempem z klasy mówiąc nauczycielce przed drzwiami  "do widzenia", po czym oparłam się plecami o ścianę przed salą.

- Cześć, jesteś Klara, dobrze pamiętam? - zapytałam, gdy dziewczyna wyszła z klasy i dorównałam jej kroku. Zauważyłam jak minimalnie marszczy brwi i na mnie zerka.

- Tak - odpowiedziała krótko.

- Słyszałam, że jeździsz konno, dlatego pomyślałam...

- Słuchaj - weszła mi w słowo. - fajnie, że zapamiętałaś moje imię, ale w tym momencie nie szukam nowych znajomych, tylko śpieszę się na trening - oznajmiła twardo. - Będę wdzięczna, jeśli zostawisz mnie w spokoju i ograniczysz się do swoich skaczących po lesie przyjaciół.

Skierowała na mnie poważny wzrok zatrzymując się, po czym wyszła ze szkoły. Przynajmniej miałam za sobą pierwsze wrażenie Klary. Wiedziałam już, że rzeczywiście pasuje charakterem do stworzonej przeze mnie postaci. to było niesamowite. Mogłam obserwować jej gesty, przyjrzeć się piegom, które stworzyłam. Trudno opisać uczucia, które we mnie się obudziły, gdy byłam tak blisko niej. Nie była już mglistym wyobrażeniem, ale prawdziwą osobą, o kilka centymetrów ode mnie wyższą. 

Za chwilę ruszyłam za jej przykładem i rozejrzałam się za Alkiem i Bianką. Zobaczyłam jak Klara wsiada do jakiegoś samochodu, a Alek idzie gdzieś drogą przeciwną do lasu.

- Gdzie on idzie? - zapytałam.

- Mama do niego dzwoniła. Musi coś załatwić w domu - oznajmił Piotrek. 

- Coś? Dobrze wiemy co! - przewróciła oczami Bianka. - Nie pozmywał, miał pewnie pozbierać coś z ogrodu i zapomniał, że dzisiejsze popołudnie spędza z babcią. Czyli jak zwykle.

- Pomyślałem, że Natalia nie musi, tego wysłuchiwać - uśmiechnął się chłopak. - No i to nie prawda, kiedyś nie zapominał tak o swoich obowiązkach!

- Pewnie się zafiksował organizowaniem dla mnie tych wszystkich zadań - rzuciłam.

Już szliśmy w stronę lasu. Po moich słowach zapadło krótkie milczenie.

- Pewnie tak - powiedział dziwnie Piotrek, uśmiechając się półgębkiem. - Prawie tylko o tym gada.

________________________________

Hejka! Czy są tu jeszcze jacyś czytelnicy? Czy chcecie abym kontynuowała pisanie? Proszę odezwijcie się!

Co myślicie o rozdziale?

AwokadoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz