Rozdział XV

3.7K 426 71
                                    


Keith obudził się gwałtownie.
Zapomniał o jednej ważnej rzeczy, którą miał zrobić. Jak on tak mógł.
Szybko wstał z łóżka i zapalił światło w pokoju.
Poprzedniego dnia rzucił gdzieś telefon w kąt i teraz trudno go znaleźć.
W ogóle mało co pamiętał z wczoraj.
Kojarzył, co się stało w szkole i oczywiście, co się stało po niej... ale powrotu do domu nie pamiętał.
Wiedział tylko, że musiał powstrzymywać się od płaczu przez całą drogę. Nie chciałby, żeby ktoś zobaczył, jak płacze.
No, może oprócz Lance'a. Ale to i tak nie zmienia faktu, że czuł się trochę niezręcznie wypłakując się Latynosowi w ramię.
A właśnie. Ta wizyta...
Nie myślał wtedy trzeźwo. Nie wiedział, co go wtedy opętało.
Mimo tego, nie żałował tego, że pocałował Lance'a. Podobało mi się to. I dziękował sobie w duchu, że wreszcie odważył się to zrobić.
Gdy brunet wreszcie znalazł telefon, skrzywił się.
Przez ekran przebiegła kolejna rysa.
Musiał nieźle się wściec, zwykle uważał na swoją komórkę.
Próbował ją włączyć, jednak bezskutecznie.
No tak. Wyładowała się.
Szybko podłączył ją do ładowarki i odetchnął z ulgą, kiedy urządzenie włączyło się.
Keith spojrzał na zegarek. Było już po szóstej.
Jeszcze za wcześnie,żeby zadzwonić do cioci.
Odłożył telefon na szafkę i zszedł na dół, żeby zrobić sobie śniadanie.
W czasie przygotowywania posiłku Koreańczyk zaczął zastanawiać się jaki film nadrobić.
Skoro i tak zostaje w domu, to czemu nie.
W końcu stanęło na najnowszym Spider Manie.
***
- Hej. – przywitał się Lance, siadając przy stoliku, gdzie reszta przyjaciół już na niego czekała.
- Nie zgubiłeś kogoś? – spytała Pidge,poprawiając okulary.
- Nie, chyba nie.
Blondynka pokręciła głową i machnęła ręką, w geście poddania się.
- Gdzie jest Julia? – dołączyła się Allura.
- Źle się czuje. Musiała zostać w domu na jeden dzień. – odpowiedział Lance, wyjmując swoje śniadanie.
Allura westchnęła.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego.
- Nie, spoko, da sobie radę. - powiedział Lance.
Przynajmniej miał taką nadzieję.
- A gdzie jest Shay? - zapytał Hunk, próbując zabrzmieć obojętnie. Jednak Latynos wiedział, że przyjaciel się o nią martwi.
- Mogę po nią pójść. – zaproponował Shiro.
- Nie, nie. Skoro nie chce,niech nie przychodzi...
Lance dyskretnie poklepał przyjaciela po plecach.

***
Keith akurat wyłączył laptopa, kiedy jego telefon zaczął dzwonić.
Spojrzał na ekran. Ciocia.
Szlag.
To on miał dzwonić, nie ona.
Odebrał i przełknął ślinę.
- Halo?
- Hej skarbie.
- Hej, jak tam?
- A bardzo fajnie.Jeszcze się rozpakowujemy, ale już widziałyśmy jezioro. Jest piękne! Ogólnie okolica jest prześliczna, wszędzie cisza i spokój...
- Cieszę się, że ci się podoba.
- Keith –zaczęła zupełnie innym głosem opiekunka. – Wiem, że mówiłeś,żebym się nie martwiła, ale przed chwilą dzwoniła do mnie szkoła.
Chłopak zamarł na chwilę.
- T-tak? Co chcieli?
Jeżeli chodzi o sprawę, to kobieta będzie chciała jak najszybciej wrócić do domu i mu pomóc.
Koreańczykowi nie spodobał się ten pomysł.
- Nie poszedłeś dzisiaj do szkoły. Coś się stało?
Serio? Tylko po to zadzwonili?
- Po prostu źle się czuję. Coś... coś z żołądkiem.
- Oh. Może zaparz sobie miętę? Powinna być w górnej szafce.
- Nie pomyślałem o tym. Zaparzę.
- A tak poza tym to wszystko w porządku? Dom jeszcze stoi?
- Tak, tak. – chłopak zaśmiał się.
Wolał nie wspominać cioci o tym, że wczoraj na całą noc zostawił zapaloną świeczkę.
- To dobrze. Gdyby pojawiły się jakieś problemy, to natychmiast do mnie dzwoń, dobrze?
- Masz to załatwione.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Ciocia rozłączyła się.
Keith westchnął i odłożył telefon na bok.
Szargały nim wyrzuty sumienia.
Coś w głębi duszy czuł, że powinien powiedzieć jej prawdę. Ale teraz już było za późno.
Niemal podskoczył, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi.
Cholera, zupełnie zapomniał, że Lance miał dzisiaj przyjść.
Szybko się przebrał i zszedł na dół, aby otworzyć drzwi.
- Hej. – przywitał się Latynos, uśmiechając się promiennie i dając całusa w policzek gospodarzowi.
- Cześć. Wchodź.
Szatyn wszedł do środka i zdjął buty.
- Mam nadzieję, że jesteś gotowa na maraton.
- Że co? Jaki maraton?
- Przyniosłem coś. – Kubańczyk zdjął plecak i wyciągnął z niego dwa filmy. – Gwiezdne Wojny. Wybrałem czwartą i piątą, bo te trzy pierwsze jakoś nie powalają z nóg. Poza tym, te wyszły wcześniej.
- Czekaj, co? Jaki jest sens oglądać od czwartej części?
- Spokojnie, mój padawanie, to tylko wydaje się skomplikowane.
- Padawanie?
Lance pokręcił głową.
- Jeszcze dużo rzeczy musisz się nauczyć.
- Umm...okej?
- Ale najpierw jedzenie. Co powiesz na naleśniki?
- Dla mnie okej. –Koreańczyk wzruszył ramionami. – Tylko nie spal mi kuchni, proszę.
- Postaram się.
Obydwaj przeszli do kuchni.
Keith wyciągnął potrzebne składniki i ustawił je na stole.
- Masz tutaj radio? – zapytał Lance, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Tak, tam na parapecie.
Brunet akurat wyjął patelnię, kiedy Latynos włączył urządzenie.
Kiedy Koreańczyk zaczął przygotowywać posiłek, zabrzmiała melodia jednej z piosenek Abby.
Lance dołączył do chłopaka, delikatnie kołysząc biodrami.
- Kocham ten zespół. – wyznał, dolewając mleka do ciasta.
Keith słuchał tej płyty prawie ciągle od kiedy się tutaj wprowadził. Jego ciocia była wielką fanką Abby i uwielbiała puszczać ich piosenki przy gotowaniu. Najwyraźniej nie była jedyna.
Latynos podśpiewywał cicho tekst, dopóki nie doszło do refrenu.
Wręcz wykrzykiwał tekst, machając trzepaczką na wszystkie strony.
- Mamma Mia, here I go again! My, my how can I resist you? – zaśpiewał, wskazując na Keitha. Ten pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem.
- Just one look and I can hear a bell ring! One more look and I forget everything! –Lance pociągnął do siebie Koreańczyka.
- Lance, co ty robisz? – zaśmiał się brunet.
- Mamma Mia, does it show again? My, my, just how much I've missed you!
Szatyn złapał chłopaka w ramiona, przechylił go i pocałował.
Keith zaśmiał się, uwolnił się z uścisku Latynosa i trochę niechętnie wrócił do pracy.
Kubańczyk nadal śpiewał, tym razem czyściej.
Brunet zamyślił się na chwilę.Podobał mu się ten moment. Zwykłe wspólne gotowanie, z melodią Abby w tle.
Uśmiechnął się pod nosem.
Chciałby, żeby tak było już zawsze.
Jednak wiedział, że wkrótce się to skończy i momentalnie posmutniał.
***
Kolejne sześć godzin spędzili na oglądaniu Gwiezdnych Wojen, przy okazji zjadając stos naleśników.
Ku zaskoczeniu Keitha, nawet nieźle im wyszły.
-Czyli... Darth Vader to ojciec Luka, tak?
- Dokładnie.
- Czy tylko mi się wydaje, że Leia ma coś wspólnego ze Skywalkerami?
-Co masz na myśli?
- No bo, było powiedziane, że jest dwoje rodzeństwa no i jednym z nich jest Luke. Drugim dzieckiem musi być jakaś dziewczyna, a jedyną dziewczyną z tej trójki jest Leia, więc...Leia to siostra Luka.
- Nieźle kombinujesz. – Latynos pokiwał głową. – Kto jest twoją ulubioną postacią?
- Definitywnie Han Solo. Niezłe z niego ciacho.
W takich sytuacjach Keith cieszył się, że udaje dziewczynę. Gdyby powiedział to jako chłopak, było by to podejrzane, a jako dziewczyna mógł się wypowiadać o wyglądzie aktorów ile chce.
- I tylko za to go polubiłaś? – oburzył się Lance.
- No, to główny aspekt,ale lubię też jego humor.
Latynos pokręcił głową.
- A ty, kogo lubisz?
- Luka, oczywiście. I nie dlatego, że jest ciachem czy jakkolwiek chcesz to nazywać. Ja nie oceniam ludzi po wyglądzie w przeciwieństwie do niektórych.
- Doprawdy? –Keith uniósł brew do góry.
-Tak. Charakter jest ważniejszy.
- Zaraz... czy ty jesteś zazdrosny?
- Nie, no co ty.
- A jednak... - Koreańczyk przybliżył się do Lance'a. –Spokojnie, ten aktor ma teraz z 70 lat, a wolę jednak trochę młodszych.
Chłopak pocałował w policzek Latynosa i zaśmiał się.
- No dobra. – Kubańczyk położył się na kolanach bruneta. – Tak sobie myślałem...
- O czym? – Keith nie mógł się powstrzymać od dotknięcia włosów chłopaka. Były takie miękkie w dotyku.
- O nas. Jaką relację mamy? Bo chyba... nie jesteśmy już tylko przyjaciółmi, prawda?
- No, raczej nie.
- To... kim my właściwie dla siebie jesteśmy?
Koreańczyk pomyślał chwilę. Dobre pytanie.
- Nie wiem.
- W sumie...było by miło, gdybyśmy byli razem, nie sądzisz?
Brunet zaśmiał się.
- Chcesz, żebym została twoją dziewczyną?
- Noo –Lance przechylił głowę, tak, żeby mógł widzieć twarz chłopaka. – Tak.
- Z przyjemnością, McClain.
Latynos uśmiechnął się.
- Wiesz, w zasadzie to nigdy nie byłam w związku.
- Serio?
- No, tak jakoś wyszło.
- Cieszę się, że mogę być tym pierwszym i ostatnim.
Keith zaśmiał się. Zamiast odpowiedzieć, pocałował chłopaka w usta.
Tę piękną chwilę przerwał im telefon Latynosa.
Szatyn wyjął go z kieszeni i przeklął.
- Halo? Tak, cześć mamo. – wstał z kanapy i wyszedł do innego pokoju.
Po chwili wrócił na kanapę.
- Muszę już iść. – powiedział przepraszająco. – Moja mama się o mnie martwi.
- W porządku.
Obydwaj przeszli do przedpokoju,gdzie Latynos założył buty.
- To do jutra. – szatyn przytulił na pożegnanie chłopaka i poszedł w stronę swojego domu.
Keith westchnął i wrócił do środka.
Dopiero kiedy wszedł do salonu zauważył, że Lance zapomniał o filmach.
Chyba będzie musiał jutro pójść do szkoły i mu to oddać.
Szykuje się ciekawy dzień.




| Hej, hej!
Chcę tylko powiedzieć o trochę smutnej wiadomości. Tak myślę...
Jako że nie mogę się jeszcze przestawić na szkołę i nauka mi kompletnie nie idzie, azaczyna się sezon na pierwsze sprawdziany, kartkówki i odpowiedzi,muszę niestety zmienić datę wstawiania rozdziałów :/
Teraz będę wstawiała co dwa tygodnie.
Myślę, że tak będzie najlepiej, bo w tym tygodniu nie miałam za bardzo czasu, żeby pisać, ani chęci i w zasadzie nie jestem za bardzo zadowolona z tego rozdziału :/
Muszę lepiej rozplanować sobie pisanie i mam nadzieję, że to mi pomoże w odzyskaniu weny.

Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze pod tym opowiadaniem oraz za prawie 7 tysięcy wyświetleń! Dziękuję z całego serca <3

Romeo i Julia | KlanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz