4881 słów.
Pogoda w listopadzie nie zachwycała, ale on lubił te jesienne klimaty. Szczególnie zaraz po deszczu gdy w parku, trzy ulice od jego domu, wszystko wyglądało tak zielono i zdrowo. To może nie był najpiękniejszy park jaki widział w swoim życiu, wręcz przeciwnie, ale lubił tam chodzić, a Harry podzielał jego opinie, dlatego często wybierali się tam tylko we dwójkę, czasem wstępując na stary, zupełnie zapomniany plac zabaw, który miał nawet swoją mroczną historię. Brunet jeszcze jej nie znał. Czekał na odpowiedni moment, by mu o niej opowiedzieć i dziś wreszcie ten moment nadszedł. Niebo spowijały ciemne, deszczowe chmury i właśnie o to mu chodziło.
Po dotarciu na miejsce usiedli na niewielkiej, zardzewiałej karuzeli przodem do siebie, ze splątanymi nogami. Przez chwilę po prostu rozglądał się po najbliższej okolicy. Plac zabaw od reszty parku oddzielony był płotem i gęstą roślinnością. Nikt nie dbał o to miejsce i nie był tym szczególnie zasmucony. Lubił tu przychodzić. Kiedyś sam, teraz z Harrym. To miejsce miało w sobie jakąś magię i nutkę horroru. Gdy przypominał sobie historię, którą kiedyś opowiedziała mu babcia, za każdym razem jeżyły mu się włoski na karku.
- Jest pewna legenda związana z tym miejscem. - zaczął tajemniczo, lokując swój wzrok w starych, lekko bujających się na wietrze huśtawkach.
- Oh, wiedziałem, że musi być jakiś powód dla którego tak Cię tutaj ciągnie. - skrzywił się.
- Po prostu lubię to miejsce. - wzruszył ramionami, sięgając do czoła chłopaka, odgarniając z niego jeden, zbłąkany loczek.
- Więc.. to będzie raczej mroczna opowieść, racja? - zapytał, rozsiadając się wygodniej.
Potwierdził skinieniem głowy.
- Chcesz posłuchać?
- Śpię u Ciebie, więc zakładam, że w razie co obronisz mnie przed potworami spod łóżka.
- Nic nie wiem o potworach spod łóżka, ale gdyby była taka potrzeba.. poświęcę się. Albo rzucę im Ciebie na pożarcie. - zaśmiał się, odrzucając głowę w tył, gdy Harry wywrócił oczami.
- Opowiedz mi tę legendę. - poprosił, ignorując jego słowa.
- Dobrze, więc.. legenda głosi, że po drugiej stronie ulicy - kiwnął głową w odpowiednią stronę - kilkadziesiąt lat temu wprowadziła się rodzina Creews. Kate i Tom z dwójką dzieci, dwunastoletnią Samantą i ośmioletnią Beth. - zaczął, wsuwając dłonie w kieszenie kurtki. - Ich sąsiedzi od samego początku uważali, że z tą rodziną jest coś nie tak. Unikali jakiegokolwiek kontaktu, nie odpowiadali na mówione im dzień dobry, jeśli już w ogóle ktoś ich spotykał, bo zdarzało się to bardzo rzadko. Kate i Tom zawsze byli zajęci, choć nikt nie miał pojęcia gdzie pracują. Często widywali Samantę i Beth na tym placu zabaw. Dziewczynki przychodziły tu zupełnie same, ale w tamtych czasach nie było to takie dziwne, szczególnie, że starsza z nich była już całkiem duża, ale nigdy nie opiekowała się tą młodszą, bo Samanta z nieznanych nikomu przyczyn nienawidziła swojej siostry. Nie chciała się z nią bawić, zawsze ją od siebie odpychała. Była zamkniętym w sobie dzieckiem, wręcz potrafiła odstraszyć wszystkich jedynie zaglądając głęboko w oczy lub wypowiadając jedno słowo. Zawsze to samo. Śmierć. Dwunastoletnia dziewczynka nie do końca powinna zachowywać się w ten sposób, ale mówiła to z takim przekonaniem, że gdy pojawiała się na placu zabaw, ten pustoszał w przeciągu kilku sekund. Beth się to nie podobało, zawsze narzekała, że przez nią nie może pobawić się z innymi dziećmi, bo wszystkie się jej boją ze względu na starszą siostrę. Bo Beth w przeciwieństwie do Samanty była całkiem normalną, przyjazną dziewczynką, choć na pierwszy rzut oka zaniedbaną. Zresztą obie były zaniedbane, czasem pojawiały się tu jedynie w przydużych, pobrudzonych piżamkach. Aż w końcu pewnego pochmurnego dnia - uniósł kąciki ust, spoglądając ze zmrużonymi oczami w górę - doszło do wypadku. Dziewczynki jak zwykle same bawiły się na placu zabaw. Ponoć wszyscy, którzy wcześniej tego dnia widzieli Samantę, ta uśmiechała się szeroko, wręcz śmiała, a ona nigdy, przenigdy się nie uśmiechała, nie wspominając już o jakimkolwiek śmiechu. Nikt nie wie co dokładnie miało tutaj miejsce, ale wieczorem, ktoś zobaczył Samantę samotnie wychodzącą z placu zabaw. Znów była uśmiechnięta. Potem, dokładnie tam - wskazał na metalowe szczebelki prowadzące do dość wysokiej zjeżdżalni - znaleziono ciało Beth. Podobno miała skręcony kark i połamane kości, ale tak duże obrażenia nie były możliwe przy upadku z takiej wysokości. W dodatku przy ciele Beth znaleźli coś, co dało wszystkim do myślenia.
CZYTASZ
My happiness' name is your name
Fiksi PenggemarHarry i Louis od niedawna są w związku. Każdy z nich jest inny, ale to nie przeszkadza im każdego dnia zakochiwać się w sobie coraz bardziej i bardziej. Czy kiedy przyjdzie im zmierzyć się z problemami - błędami, kłótniami i złymi wyborami, będą w...