***
Odruchowo zerkam za siebie.
Pusto.
Tylko jednostajny szum wierzb wprawia mnie w lekki niepokój.
Pani Henryka jest dziś wyjątkowo nie w sosie.
Zupełnie tak jak ja.
Nos ma przybrudzony ziemią, a minę jakby zjadła kwaśne jabłko.
— Zaraz coś poradzimy — obiecuję.
Wyciągam z torby mokre chusteczki i dokładnie wycieram czarno-białą fotografię.
Teraz wygląda o wiele lepiej.
Choć nadal patrzy na mnie naburmuszona.
Za plecami słyszę trask łamanej gałązki.
Rozglądam się uważnie, ale nikogo nie dostrzegam.
Resztki ławeczki zniknęły.
Brzydki znicz również.
Włoski jeżą mi się na karku. Ktoś mnie obserwuje. Jestem tego pewna.
Boję się prawdy, która czyha w pobliżu.
Wolę nie wiedzieć.
Mam już odejść, gdy czuję uścisk na ramieniu.
Ślina staje mi w gardle.
— Nie odchodź — mówi.
Już wiem, że to zrobię.
Wyrywam się zaskoczonemu chłopakowi i biegnę w dół alejką.
Nie odwracam się ani razu.
Nie chcę widzieć.
Zatrzymuję się, dopiero gdy już mam pewność, że mnie nie znajdzie.
Oddycham z ulgą.
Alejka pana Staszka jest świeżo wysprzątana.
Ktoś pograbił liście i wyniósł je na śmietnik.
Zniknęły też potłuczone lampiony.
Mijam kolejne wyczyszczone pomniki.
Wszystkie są w różnych odcieniach szarości.
Poza jednym.
Czarnym jak noc na pustyni.
Czarnym jak oczy pana Staszka, który na zdjęciu przypomina obwisłą oponkę.
Lubię go.
To bardzo sympatyczny, starszy człowiek.
Zawsze się do mnie uśmiecha.
— Dzień dobry, panie Staszku — witam się z nim grzecznie.
Nie odpowiada.
— Czysto pan tu ma. Chyba żona była, prawda? Wie pan, po czym poznałam? Kiedy ona przychodzi, cała alejka lśni. Nie tylko pana grób. Taka żona to skarb. Niech pan o nią dba.
Nadal nic.
Nie zniechęca mnie to.
Bowiem pan Stanisław jest introwertykiem i ciężko z niego wydobyć jakąkolwiek aktywność.
Wszystko dusi w sobie.
Znam ja i na to sposób.
Mówię, mówię i mówię, a jak to nie pomaga, to zawsze powtarzam, że poskarżę się pani Krystynie.
Wtedy łapiemy kontakt od razu.
Więc zaczynam.
— Ładnie tu u pana. Ma pan taki swój indywidualny styl. Kwiaty znów pewnie czerwone? Czerwień to modny kolor. Chociaż ja to bym poszła w pastele. Jakiś róż może écru? Co pan o tym myśli? No, a znicze to jakie pan lubi? Białe, żółte, czerwone, zielone, a może niebieskie? Fiolet jest teraz na czasie. Bardzo modny. Jak dla mnie to troszeczkę zbyt cmentarny. Pan też tak sądzi? Cmentarny, prawda? Cmentarny jak nic. To może pomarańcz? Jesienny, ładny. Przyniosę taki panu. Będzie pasował do kwiatów. Babunia wczoraj dostała kilka. W tym roku mamy aż dwadzieścia dwa! Starczy dla wszystkich, a jak dla wszystkich, to dla pana też.
Cisza.
Nawet wierzby przestały szumieć.
— Pani Krystyna to chyba lubi sprzątać, prawda?
Wiatr zrywa się z podwójną siłą, strącając kilka liści, które lądują na idealnie wypolerowanym kamieniu.
— Pan to jednak jest pantoflarzem — śmieję się i zbieram liście. — Do widzenia! Do zobaczenia w sobotę!
Jeszcze tylko trzy dni.
Trzy dni i cały cmentarz ożyje.
Ci drudzy kochają ten dzień.
Bo jest wyjątkowy.
Drugi taki nie istnieje.
Wychodzę nieśmiało na główną alejkę, ale jest zupełnie pusta.
Nikt nie grabi.
Nie czyści.
Nie poleruje.
Cóż, o tej godzinie zupełnie się temu nie dziwię.
Babunia nie będzie zadowolona.
Pani Maćkowiak także.
Biegnę na przystanek, by zdążyć na ostatni autobus.
Stara brama trzeszczy, gdy zamykam ją za sobą.
Czarne auto stoi na maciupeńkim parkingu.
Dziwnie znajome.
— Zaczekaj — ze środka wysiada mój senny koszmar i powoli zmierza w moją stronę.
Ostrożnie.
Jak do dzikiego zwierzęcia.
— Jesteś Aniela, prawda?
Nie odpowiadam.
Stoję tam jak słup soli i próbuję nie rzucić się w pogoń za odjeżdżającym już autobusem.
Wzdycham zrezygnowana.
— Prawda.
— Jesteśmy sąsiadami. Rano rozmawiałaś z moją mamą. Może mógłbym cię podwieźć? Jedziemy w tę samą stronę.
Przed oczami przelatuje mi całe życie.
Mnie?
Podwieźć?
Niemożliwe.
— Dobrze — odpowiadam głucho, a on otwiera drzwi od strony pasażera z przodu.
Niepewnie wsiadam do pojazdu.
Nigdy takim nie jechałam.
Boję się czegokolwiek dotknąć, żeby tego nie zepsuć.
Chłopak włącza cicho radio.
Słucha muzyki filmowej.
Mojej ulubionej stacji.
— Jesteś stąd?
— Tak.
— Chodzisz do dwunastki?
— Zgadza się.
Modlę się w duchu, żeby to był koniec przesłuchania.
— Do której klasy?
— Do żadnej. Uczę tam.
Samochód hamuje z piskiem opon.
CZYTASZ
Ci Drudzy
SpiritualJestem ostatnia. Uśpiona przez ludzi, którzy przypadkowo potrącają mnie idąc ulicą. Uśmiechają się do mnie, krzyczą, wznoszą oczy ku niebu. Idę dalej. Idę szarym chodnikiem. Idę pierwsza, ale pozostaję ostatnia. Umieram, ciągnąc za sobą wór pełen do...