***
Pani Maćkowiak nieufnie obwąchuje kawałek kiełbasy, którą dziś rano podarował jej sąsiad.
Zaintrygowana trąca go nosem, ale nie wygląda na przekonaną. Odchodzi na bok i zaczyna wylizywać futerko, zostawiając przysmak na pastwę losu.
Nie spodobał jej się.
Nic dziwnego. Nigdy nie spotkałam kota o tak wysublimowanym smaku.
Patrzę na kiełbasę z rozrzewnieniem.
Szkoda jej.
— Przyniosłaś? — woła babunia z wnętrza chaty, zmuszając mnie do porzucenia bacznych obserwacji naszej osobliwej kotki.
— Przyniosłam — wchodzę po schodkach na werandę i kładę na podłodze w sieni dwie torby.
— Wszystkie zebrałaś?
— Wszystkie.
— Umyć trzeba, bo brudne. Wstyd będzie — babcia wyjmuje kolorowe szkło i układa na stole.
Przy piecu stoi wiadro z wodą.
Musiała ze studni przynieść, zanim przyszłam.
Czajnik zaczyna przeraźliwie piszczeć. Zdejmuję go z rozgrzanej płyty i odstawiam na bok. Teraz wystarczy wlać wodę z obu naczyń do miski i wymieszać, aby temperatura nie była za wysoka. Sfatygowane szkło może popękać, jeśli będzie nieodpowiednia.
Biorę do ręki starą szmatkę i pierwszy z brzegu znicz.
Zanurzam go w misie i delikatnie wycieram, tak aby pozbyć się wszelkiego brudu, ale by nie zeszła farba.
— Korek jeszcze.
Plastikowy daszek jest najmniej wymagający. Chwila ciepłej kąpieli i wygląda jak nowy.
Dwie godziny później jest już po wszystkim.
Lampiony stoją dumne, czyste i lśniące, czekając już tylko na drobne uszlachetnienie z mojej strony.
Zabieram się za to zadanie z taką pasją, jakbym robiła to po raz pierwszy.
Wcale nie od kilku lat.
— A u wujka Zenka byłaś?
— Byłam, te są od niego — wskazuję na dwa niebieskie znicze.
— A u ciotki Wandy?
— Też, trzy czerwone i biały — wyjaśniam.
— A u Roberta?
— Zielony i dwa czerwone — recytuję posłusznie.
— A u Bronka?
Uśmiecha się czule, gdy wypowiada jego imię.
— Tam najwięcej. O dziadku zawsze wszyscy pamiętają.
— A u babci Gieni?
— Tylko jeden.
Spuszczam głowę.
Były cztery, ale ktoś zabrał.
Widziałam je na śmietniku.
Miały charakterystyczne złote linie, które sama namalowałam rok temu.
— Szkoda, ładne były.
Były, ale te będą jeszcze ładniejsze.
— A u...
Zapada pełna napięcia chwila ciszy.
Tylko stary zegar przerywa ją cichym tykaniem, jakby odliczał czas do kolejnego starcia.
— A u nich byłaś pewno.
Potakuję głową.
Byłam.
Jednak nigdy nie zdobędę się na odwagę, by powiedzieć babci, co tam zobaczyłam.
Albo czego tam raczej nie było.
— A u Heni? U Heni byłaś?
— Byłam.
— Byli tam może?
— Byli.
— I co? Jak ich widać?
Przełykam głośno ślinę, gdy przed oczami staje mi złotowłosy syn Paulców.
— Nie widać — szepczę, wycierając do sucha ostatniego znicza.
Babcia kiwa głową i zabiera mi czajnik sprzed nosa.
— Wodę wstawię, to się pewno herbatki napijemy.
Pakuję wszystko z powrotem do torby i zabieram na górę.
Słoiczek nowiutkiej, złotej farby stoi na wysłużonym biurku, a zielony kubeczek jest napełniony wodą.
Wyjmuję pierwszy z lampionów i układam na starej gazecie.
Moczę pędzelek w barwniku i dwukrotnie przejeżdżam wokół góry znicza. Najpierw grubszym, potem cieńszym.
To samo robię u jego dołu.
Powtarzam tę czynność jeszcze kilkanaście razy.
W końcu mogę odłożyć narzędzia na bok i przyjrzeć się swojemu dziełu w skupieniu.
Mniej niż w tamtym roku, ale znacznie lepiej.
Niemal z fabryczną precyzją.
Wyschną i będą gotowe.
Za tydzień jak znalazł.
Chowam farbkę i opłukane pędzelki do szuflady. Przydadzą się jeszcze w przyszłym roku.
Schodzę na dół po trzeszczących schodach, by pochwalić się swoim osiągnięciem i porozmawiać o bieżących problemach.
Siadam przy stole, a w moje dłonie trafia od razu kubek gorącej herbaty.
— Paczka będzie jutro. Może będzie cukier?
Uśmiecham się na samą tę myśl.
Cukier?
To byłoby piękne.
— Pewnie będzie mąka, drożdże, masło i mak, to może zrobimy makowca?
— Makowca?
Patrzę na babunię z nadzieją.
— Ano makowca, na święto.
Na samą myśl ślinka nabiega mi do ust.
— A dzisiaj ogórkowa.
Zanim zdążę uciec, ląduje przede mną talerz zielonej mazi.
Pachnie okropnie.
— Je, bo zimne zaraz będzie, a piec się już rozegrzał.
Biorę z szuflady łyżkę i zanurzam w zupie.
Nie jest tak źle.
Smakuje dokładnie tak, jak wygląda.
Bez żadnych niespodzianek.
CZYTASZ
Ci Drudzy
SpiritualitéJestem ostatnia. Uśpiona przez ludzi, którzy przypadkowo potrącają mnie idąc ulicą. Uśmiechają się do mnie, krzyczą, wznoszą oczy ku niebu. Idę dalej. Idę szarym chodnikiem. Idę pierwsza, ale pozostaję ostatnia. Umieram, ciągnąc za sobą wór pełen do...