VIII

111 13 7
                                    









***







Przeglądam się w czarnej tafli, która zniekształca moje prawdziwe oblicze.

Jestem inna.

Nigdy o tym nie zapomniałam.

Na tym pustkowiu dusz czuję się sobą, ale wciąż pamiętam.

Lawina wspomnień wypełnia moją głowę, gdy znów zupełnie przypadkowo przystaję obok krzyża.

W tamtym miejscu też stoi krzyż.

Choć nigdy go nie widziałam, wiem, że chociaż raz powinnam zatrzymać się w zadumie, pozwalając, by wspomnienia odzyskały kolor.

Nie chcę.

Wolę uciekać do końca życia.

Wolę nie pamiętać.

Niech pozostaną tylko wyblakłą fotografią, na której nie widać już twarzy.

Zmęczona przecieram czoło i odkładam szmatkę do wiadra, aby na nowo nasiąknęła brudną wodą.

Ktoś patrzy na mnie chłodno, choć nie przemawia ani słowem.

— To już jutro — przypominam. — Znów wszyscy się tutaj spotkamy.

Wszyscy.

Żywi i umarli wspólnie nawiedzą swoje nagrobki.

— Jak tam jest? — rzucam w przestrzeń, a wiatr przybiera na sile i zezłoszczony szarpie mnie za włosy.

Tym razem czapka została w domu.

— Przeziębisz się — słyszę.

Między drzewami dostrzegam babunię, obtuloną wełnianym płaszczem i wzorzystą chustą.

— Nic mi nie będzie — zapewniam. — Jak na górze?

— Czysto, wiatr dopomógł, a tylko dziękować Bogu, że tak ładnie wywiało wszystkie brudy za płota.

Zapomniałam już, kim On jest.

Jedyny, wszechmogący, sprawiedliwy, miłościwy.

Zabrał mi wszystko, co miałam.

A miałam jedynie ich.

Bo słuchajmy i zważmy u siebie,
Że według bożego rozkazu:
Kto nie doznał goryczy ni razu,
Ten nie dozna słodyczy w niebie.

— U pana Piotra byłaś?

— Ano, byłam. Lśni, aż miło popatrzeć. Przyłożyłaś się widać — chwali.

Wylewam wodę pod przystrzyżoną tuję i wyżynam szary kawałek materiału.

— Przyłożyłam.

— Stół, co u nas w kuchni stoi, to on zrobił, bo stolarzem był. Jak jeszcze żył to zawsze coś dał, a to szafę, a to ramę do łóżka, a to krzesła... Wszystko to jego zasługa i nigdy grosza złamanego za to nie wziął. Wiedział, że u nas bieda piszczy. Wspaniały to był człowiek.

Kiwam z uznaniem głową.

— Mam dla niego wyjątkowy znicz.

Babunia uśmiecha się szeroko.

— Ano, to dobrze. Ucieszy się, żeśmy go odwiedziły.

Wkładam szalik i płaszcz, sięgając po zardzewiałe wiadro, wypełnione po brzegi rozmaitymi narzędziami.

— Trzeba iść już, bo zimno.

Unikam spojrzenia babuni, ale nie zwraca na to uwagi.

Uparcie prowadzi mnie do grobu rodziców.

Szarpie go żarłoczne ptastwo,
A któż mu będzie obrońca?
Nie masz, nie masz mękom końca!

Po drodze mijamy alejkę pani Henryki, przy której uwija się ekipa sprzątająca.

Litery są odmalowywane, pomnik lśni jak wypolerowany fortepian, a zdjęcie zostało wymienione. Na płycie leżą już ogromne bukiety sztucznych kwiatów, tak piękne, że aż zapierają dech w piersi swoim przepychem. Żwirek znów jest idealnie biały, a ławeczka solidna i nowa.

Stajemy, by chwilę przypatrzeć się temu nadnaturalnemu zjawisku.

Wieś jest mała i zabobonna.

Nikt nigdy nie zamawia tutaj kogoś, kto wysprzątałby miejsce na cmentarzu za niego.

Wspólne mycie pomników jest swoistym rodzajem kultu i tradycją, wpisaną w ciasne umysły mieszkańców.

Tak spędza się razem czas i zaczyna celebrować Uroczystość Wszystkich Świętych, by narodziły się nowe wspomnienia i utarły stare obyczaje.

— Dezerterzy — burczy babunia i odchodzi.

Stoję jeszcze chwilę, zastanawiając się nad sensem własnego istnienia.

Cichy okrzyk staruszki przywraca moją świadomość na właściwe tory.

— Nie ma — szepcze i pokazuje drżącą ręką puste miejsce. — Zabrali...

— Nie chciałam ci mówić — przytulam ją mocno. —Przenieśli do siebie.

— Jak mogli?

Wzruszona babunia dotyka miejsca dawnych nagrobków.

Nie było nas stać na pomnik.

Drewniane krzyże budziły niepokój u dalszej rodziny, a szczególnie tej bardziej majętnej.

Mówili, że zabiorą, ale nie wierzyłyśmy ich słowom.

Nikt nie jest na tyle okrutny, by rozdzielać najbliższych.

Oni byli.

— Złodzieje — syczy babunia. 

— Nie mieli nic do stracenia.

Naruszona ziemia chłonie wszystkie nasze smutki.

— Kiedyś i tak wszyscy spotkamy się w tym samym miejscu — obiecuję.

— Ale już nie na tym samym cmentarzu — chlipie babunia.

Pocieszam ją, choć wiem, że ma rację.

Łzy zaczynają skapywać na szare płyty chodnika.

Hej, sowy, puchacze, kruki,
I my nie znajmy litości!
Szarpajmy jadło na sztuki;
A kiedy jadła nie stanie,
Szarpajmy ciało na sztuki,
Niechaj nagie świecą kości!

Zabrali, odbierając niedbały ślad historii, która nigdy nie powinna się wydarzyć.

Zabrali ostatni wyraźny skrawek wyblakłej fotografii.

Już niedługo na tym miejscu, stanie nowy pomnik.

Inny.

I nikt nie będzie pamiętał.

Ci DrudzyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz