***
Błoto nie jest nam tak straszne, jak zawsze.
Mróz sprawił, że przymarzło i teraz przecinamy wzgórze na przełaj, odmawiając monotonnie różaniec.
Z głośnika słychać Zdrowaś Mario, łaskiś pełna.
Absurdalny błąd, popełniany za każdym razem.
Niezmiennie od lat.
Trzymam babunię pod ramię, starając się nie rozglądać na boki.
Nie czuję na sobie tylu ciekawskich spojrzeń, co zawsze.
Zapomnieli.
Zupełnie jak ja.
— Pani Piotrowa jest — wskazuję głową na przygarbioną kobiecinę.
Ławka, na której siedzi jest oszroniona.
W dłoniach trzyma sieć drewnianych paciorków.
Ma zamknięte oczy, ale jej wargi poruszają się niemal niezauważalnie, jakby straciły do tego zdolność.
Jest sama.
— Bidulka, znowu sama — mówi babunia.
— Zaprośmy ją na herbatę.
— Zaprosiłam.
— Przyjdzie? — nadziei w moim głosie nie da się przeoczyć.
— Ano, przyjdzie.
Ludzie gromadzą się tłumnie przy członkach swoich zmarłych rodzin.
Stoją.
Rozmawiają.
Śmieją się.
Zapalają znicze.
Niektórzy nawet się modlą.
Nieliczni czuwają przy wyczyszczonych pomnikach zupełnie sami.
Patrząc na nich, mam ochotę płakać.
Siedzą ze spuszczonymi głowami, wpatrując się w wypolerowane tablice.
Czasami przy jednym zniczu.
Czasami przy dwóch.
Pogrążeni we własnych zmartwieniach milczą i pozostają w cieniu, niezauważani przez innych.
Ci drudzy o tym wiedzą.
Widzą wszystko.
Obserwują.
Słyszą.
Ich usta zamknięte na zawsze, nie mogą dodać otuchy tym, którzy cierpią katusze na ziemi.
Nie mogą pomóc.
Blakną.
Czasem tylko słychać ich zawodzenie pełne współczucia, gdy gwałtowniejszy podmuch wiatru powywraca idealnie poustawiane lampiony i kwiaty, a z gałęzi brzóz strąci ostatnie tchnienie jesieni.
— Jesteśmy.
Babunia zaczyna rozsuwać znicze, które pojawiły się na płycie pomnika.
Ludzie pamiętają.
Chcą to zaznaczyć nikłym światełkiem, które pozostawiają na nagrobku.
Za życia niechęć.
Po śmierci żal.
Zawsze pamięć.
— Tu postaw — mówi do mnie, gdy wyciągam pierwszy lampion.
Postępuję zgodnie z jej intuicją, wyrabianą przez lata.
Zapalam knot i trzymam kurczowo kolorowe szkło, dociskając je mocno do siebie.
Przez cienkie rękawiczki czuję błogie ciepło, rozchodzące się po palcach i klatce piersiowej.
— Zimno jak w grudniu — skarży się babunia.
— Może jeszcze się ociepli?
Staruszka chichocze.
— Ano gdzie tam, Anielciu. Zobaczysz, jeszcze przyjdą takie mrozy, że przymarznie cap do kozy.
Uśmiecham się.
Inni patrzą na nas drętwo, oburzeni naszym zachowaniem.
Podczas gdy między sobą cieszą się i plotkują w najlepsze o tym, co ostatnio kupiła sobie Mariolka, albo o tym, jak ubrała się Grażynka do kościoła, ewentualnie poruszają kwestie majątkowe Leszka i Żanetki spod czwórki, na których miejscu parkingowym pojawił się tajemniczy, czarny Opel Astra.
Przecież ich nie stać, to pewnie ukradli.
Może od mafii za milczenie dostali?
Na pewno ma to coś wspólnego z córką narkomanką wdowy Wioletty, bo ona tam często po nocach przychodziła.
Tak, to musi być jej sprawka.
Winna czy nie, to nie ma żadnego znaczenia.
Babunia przykłada palec do ust.
— Barabasze.
Powstrzymuję kolejną salwę radości, którą chowam w połaci szalika.
Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie
a światłość wiekuista niechaj im świeci.Zatracam się w pieśni pogrzebowej, która wywołuje kolejną falę wspomnień.
— Co roku to samo — babunia kręci z niesmakiem głową. — A może by tak zaśpiewali dla odmiany coś wesołego? W niebie ponoć radość, a u nas masowa stypa.
— Taka tradycja — upominam ją.
— Ano, tradycja. Na pokazywanie ludziom, kto ma droższą świecę na grobie.
Spuszczam wzrok.
Nie jest to dalekie od prawdy.
— Tam se popatrz, Anielciu. Na sąsiadów z naprzeciwka.
Niechętnie przesuwam wzrokiem po nieznajomych twarzach współtowarzyszy niedoli.
Widzę ich.
Trudno nie zauważyć.
Kamień pamięci pani Henryki wygląda lepiej niż niejedna choinka bożonarodzeniowa.
Wzruszam ramionami.
— Kto bogatemu zabroni.
— Ano, ja broń Boże nie bronię. Tylko tak jakoś drętwo tam u nich. Stojo, patrzo na siebie i milczo.
— A gdzie pan Klemens? — dziwię się, nie dostrzegając go pośród zebranych.
— W domu przecie. Piotrowa mówiła, że iść mu zabronili. Zniedołężniały już, wywróci się, przeziębi i tylko kłopotu narobi. Ten starszy syn to ponoć tak się wściekł, że pojechał gdzieś w środku nocy i dopiero nad ranem wrócił.
— A młodszy?
— Młodszy to, co on tam może. Toż to matka cała.
Wzdycham głośno, zwracając na siebie uwagę sąsiadów.
— Chodźmy dalej — odciągam babunię od Eugenii i Henryka. — Jutro przyjdziemy jeszcze, a dziś trzeba innych odwiedzić.
— Ano, chodźmy, bo zimno.
Ruszamy wąską alejką, od czasu do czasu pozdrawiając znajomych i tych bardziej rozpoznawalnych w tłumie.
Uśmiechamy się sztucznie, grając swoje role aż nazbyt naturalnie.
To tylko gra.
Nic więcej.
Kolejna karta życia, która musi zapełnić się historią.
Cmentarz jest tylko sceną, na której rozgrywają się ciche dramaty pospolitego ludu.
CZYTASZ
Ci Drudzy
SpiritualJestem ostatnia. Uśpiona przez ludzi, którzy przypadkowo potrącają mnie idąc ulicą. Uśmiechają się do mnie, krzyczą, wznoszą oczy ku niebu. Idę dalej. Idę szarym chodnikiem. Idę pierwsza, ale pozostaję ostatnia. Umieram, ciągnąc za sobą wór pełen do...