***
Nasze spojrzenia spotykają się.
To zaledwie chwila.
Ułamek sekundy.
Jej czarne oczy patrzą na mnie z żalem, którego już nie jestem w stanie zrozumieć.
Jednak odczuwam smutek.
Dotykam opuszkami palców chłodnego marmuru, by przekonać się na własnej skórze, że pod kamieniem czuć duszę.
Wstrzymuję oddech.
Nie wyczuwam niczego.
Kucam, by wytrzeć resztki porannej wichury.
Suche liście po raz kolejny trafiają w miejsce, gdzie wkrótce zakończy się ich żywot.
— Co słychać, pani Barbaro?
Siadam na zielonym siedzisku, wyciągam z torby szkolną lekturę i zaczynam czytać.
Dzisiaj wszyscy są wyjątkowo spokojni.
Zapewne przygotowują się do Zaduszek.
Ja też niedługo zacznę.
Babunia prosiła.
— Tutaj — słyszę niski głos z alejki obok.
Odwracam się i kątem oka dostrzegam elegancką kobietę, która żywo gestykulując, opowiada coś towarzyszącemu jej mężczyźnie.
Ten kiwa głową, zapisując to w grubym notatniku.
Potem obydwoje odchodzą.
Cierpliwie czekam, by mieć pewność, że nie wrócą.
Ukradkiem opuszczam swoje miejsce, by poznać nowego mieszkańca cmentarza.
Żwir chrzęści głośno pod moimi stopami, gdy próbuję zachować idealną ciszę.
Granit pokryty jest grubą warstwą błota, a ławka połamana. Jej kawałki leżą wbite w grząską ziemię.
Złote litery przyciągają mnie niczym magnes.
To nikt nowy.
To Henryka Paulc.
Żona pana Klemensa — naszego sąsiada z naprzeciwka.
Przyglądam się jeszcze chwilę wypłowiałym kwiatom, które zwisają smętnie z kamiennego wazonu.
Tylko jeden znicz stoi na płycie pomnika. Nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zapewne przyniósł go ktoś znajomy, kto przy okazji odwiedzał tu swoją rodzinę.
Tak jak ja.
Wyciągam z kieszeni kartonowe pudełeczko, a ze środka wąski drewniany patyczek.
Zdecydowanym ruchem przesuwam czerwoną końcówką po brązowym boku kartonika.
Ściągam wieczko, a rozpaloną główkę przykładam do zatopionego w resztce wosku knota.
Spragniony ognia od razu się zapala.
Odkładam czerwoną lampkę z powrotem na miejsce.
Jej nikłe światełko raduje moje serce, choć nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak właśnie się dzieje.
Odmawiam w myślach modlitwę, by po chwili ruszyć w drogę powrotną.
Zaczyna padać.
Zbliżam się już do furty, gdy ktoś gwałtownie się ze mną zderza.
Moje serce zamiera, a ja próbuję ukryć zaczerwienioną twarz w połaci szalika.
— Przepraszam — mówi męski głos, podając mi torbę, która upadła na ziemię.
— Dziękuję — szepczę i szybko odbieram własność.
Wybiegam za ogrodzenie, zanim zdąży mi się przyjrzeć.
Dopiero gdy jestem już za zardzewiałymi prętami, oddycham z ulgą.
Nogi same niosą mnie na przystanek.
Siadam pod wiatą i cierpliwie czekam.
Torba jest wilgotna, ale poza lekkim przybrudzeniem nic więcej jej się nie stało.
Oddał ją.
Tak po prostu.
Autobus nadjeżdża, ochlapując mnie wodą ze świeżo powstałej kałuży.
Nie czekam na specjalne zaproszenie, tylko wskakuję do środka i kasuję bilet.
Zaszywam się na samym końcu przy oknie.
Ulice są ciche i puste, choć to jeszcze nie ta godzina.
Opieram rozgrzany policzek o szybkę z nadzieją, że dziś nie będzie ogórkowej.
— Można? — z ponurych myśli wyrywa mnie tęga staruszka w fioletowym berecie.
— Proszę — odpowiadam grzecznie, choć w autobusie nie ma nikogo poza nami.
Kobieta sadowi się wygodnie, wciskając w szybkę nie tylko mój policzek.
— A pani dokąd jedzie? — pyta.
— Do domu. — Odpowiadam zgodnie z prawdą.
— Na Marii Merkert może? — docieka.
— Niestety nie.
Staruszka jednak nie odpuszcza.
— A wie pani, że mój wnuczek, on na Kmicica mieszka, to żonę ma taką czarną, wysoką i doktórkę w dodatku. Dom sobie wybudowali jak pałac, salony to ze trzy mają i łazienkę dla każdego osobną! To oni, niech sobie pani wyobrazi, kota kupili, rasowca. Drogi ten rasowiec, że łojeju, ale jaki ładny. Pani widziała kiedyś rasowca? Ja to widziałam, a ten rasowiec to nawet miskę ma ze swoim imieniem! Cezar go nazwali, jak tego co Rzymem rządził. Kojarzy go może pani? Ja to na polityce się nie znam, ale on to chyba wyjątkowo się nie znał, bo go tam szybko do grobu posłali. Moja sąsiadka to zawsze powtarza, do polityki to lepiej się nie mieszać...
Oddycham głęboko.
Spokój nie jest dziś moim sprzymierzeńcem.
![](https://img.wattpad.com/cover/162679100-288-k888591.jpg)
CZYTASZ
Ci Drudzy
SpiritualJestem ostatnia. Uśpiona przez ludzi, którzy przypadkowo potrącają mnie idąc ulicą. Uśmiechają się do mnie, krzyczą, wznoszą oczy ku niebu. Idę dalej. Idę szarym chodnikiem. Idę pierwsza, ale pozostaję ostatnia. Umieram, ciągnąc za sobą wór pełen do...