We śnie byłam boso. Noc rozlewała się po niebie jak atrament. Czas wydawał się nie istnieć.
Na granicy zionącego czernią lasu, w fotelu z ratanowej plecionki, siedziała kilkuletnia dziewczynka. Tuliła do siebie pluszowego misia. Podeszłam do niej. Wyglądała znajomo ze swoją buzią cherubinka i kaskadą jasnych włosów, przewiązanych wstążką. Sukienka z ciemnego materiału, być może aksamitu, podkreślała kremową nieskazitelność jej cery.
Dziewczynka patrzyła przed siebie, w jej szklistych oczach odbijał się ostatni blask dnia — indygo wymieszane z różem. Świetliki tańczyły wokół jej głowy.
— Chcesz się pobawić, Poppy...? — dziewczynka przeniosła wzrok na mnie.
Z impetem cisnęła mi w twarz misia, a ten przeistoczył się w monstrualnego, włochatego pająka. Usłyszałam swój własny wrzask, gdy usiłowałam go z siebie zrzucić. Potem pająk przeturlał się makabrycznie po ziemi i zniknął w ciemności lasu. Dziewczynka pobiegła za nim, popiskując „łap mnie, łap mnie!", prosto w odmęty nocy.
Ruszyłam za nią, osłoniwszy twarz dłońmi. Wszechobecna czerń była gęsta jak smoła, kleiła się do mnie i wdzierała do płuc, zabierając mi tlen.
Po lesie hulał wiatr, przeczesujący listowie drzew i suche poszycie, szeleszczące pod moimi stopami. Jeszcze przez chwilę słyszałam głos dziewczynki, niosący się z oddali, ale nagle umilkł, pochłonięty przez mrok.
Czułam bicie własnego serca, walącego nerwowo w piersi. Gałęzie drzew splotły się w skomplikowanym wzorze na tle rozgwieżdżonego nieba, jednak żadne światło nie docierało do ziemi. Mój oddech tworzył szarą mgiełkę koło ust. Nic nie widziałam, słyszałam jedynie wiatr i swój własny puls. Byłam sama.
Coś trzasnęło za moimi plecami, aż podskoczyłam. Rzuciłam się do biegu, na oślep, prosto między drzewa. Gałęzie smagały mnie po ciele, raniąc do krwi.
Łzy ciekły mi po policzkach, zapach krwi i poszycia drażnił nos. Czułam, że grunt staje się coraz bardziej grząski, aż nagle moja stopa trafiła na konar i runęłam jak długa w zimne błoto, ryjąc twarzą o ziemię.
Trzask łamanych patyków stawał się coraz wyraźniejszy, dygotałam z przerażenia, próbując się podnieść.
— Penelope...
Załkałam cicho, słysząc dochodzący z ciemności szept.
Czyjeś potępieńcze wycie niosło się echem po lesie. Próbowałam wygrzebać się na czworakach z błota, ale grunt był śliski. Zapadałam się.
— Penelope... — męski głos, coraz lepiej go słyszałam.
Zaczęłam dyszeć z wysiłku; zagryzłam zęby, ziemia wchodziła mi do ust. Rozdzierający krzyk odbijał się od drzew, chmara skrzeczących ptaków nagle wzbiła się do lotu.
Traciłam grunt, nie mogłam się wydostać. Lodowata ziemia ciągnęła mnie do siebie.
Łzy kleiły się z brudem, krew wsiąkała w błoto. Mój ryk wypełnił niebo, łącząc się z rozpaczliwym zawodzeniem, niesionym przez wiatr.
Potem zaczęłam tonąć w głębinie. Widziałam rozmazane ludzkie twarze, przerażone oraz pełne bólu. Nasze krzyki zlewały się, aż w końcu las umilkł, utulony przez ciemność.
CZYTASZ
Kwiaty w wosku
ParanormalPraca wyróżniona w konkursie literackim "Splątane nici", organizowanym przez @glnozyce (2019, kategoria: PARANORMALNE). Rzucona na wody Pacyfiku wyspa kusi Poppy obietnicą nowego życia i poczuciem stabilności, utraconym po rozwodzie rodziców. Siedem...