II

113 14 8
                                    

— Upiekło ci się — usłyszałam nagle.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam oszałamiająco piękną dziewczynę, wpatrującą się we mnie z kpiącym rozbawieniem. Wysoka i smukła, miała ciemną oprawę oczu, wysokie kości policzkowe i nienagannie zrobiony makijaż. Czekoladowobrązowe włosy upięła w szykownie rozwichrzony kok, a kombinezon w egzotyczne wzory podkreślał jej figurę tancerki.

— Ehm... hej... — uśmiechnęłam się, maskując zakłopotanie. — Chyba...

— Mamy teraz zajęcia z Feffertym — dziewczyna zasepleniła teatralnie, wypowiadając nazwisko nauczyciela. — Typ zawsze się spóźnia i wiadomo, że na jego lekcje nie należy przychodzić punktualnie. Wiedzą o tym wszyscy. Ale ciebie nigdy wcześniej tu nie widziałam... jesteś nowa.

Mój mózg mozolnie procesował jej wypowiedź, doszukując się jakiegokolwiek sensu bądź logiki. Czego ona ode mnie chciała? 

— Tak, to prawda — nie wiedziałam, co innego powiedzieć. — Przepraszam, ale nie dosłyszałam chyba twojego imienia...?

— Niektórzy nauczyciele... — ciągnęła dziewczyna, całkowicie niewzruszona — ...mają prawdziwe skrzywienie na punkcie kindersztuby... i zapewniam cię, że gdybyś nie trafiła na starego, poczciwego Fefferty'ego i jego biedną, chorą prostatę, nie zrobiłabyś najlepszego pierwszego wrażenia...

Dziewczyna oparła się o moją ławkę i błysnęła hollywoodzko równymi zębami. Imponująca biżuteria z kolorowych agatów pasowała do jej śródziemnomorskiej urody.

— Nie wyglądasz mi na kogoś, komu nie zależy na dobrym pierwszym wrażeniu...

— Chciałabym móc to samo powiedzieć o tobie — odparłam słodkim jak cukierek głosem; kimkolwiek była ta dziewczyna, zaczynała mi już działać na nerwy.

Odchyliła się, wciąż nie przestając się uśmiechać.

— Jesteś Penelope, prawda?

— Zgadza się — wróciłam do wypakowywania torby, nawet nie spoglądając w stronę dziewczyny.

W tym momencie do klasy wszedł łysiejący nauczyciel, przepraszający wszystkich za spóźnienie. Ludzie pochowali telefony i zaczęli wypakowywać swoje rzeczy, ale dziewczyna dalej tam stała, ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Pan Lafferty „Fefferty" poprosił ją o zajęcie miejsca, zwracając się do niej per „panno Wagner". „Panna Wagner" posłała mu tylko filigranowy półuśmiech, po czym obróciła się i z niewymuszoną gracją wróciła do swojej ławki, odprowadzana wzrokiem przez większą część obecnych na sali chłopaków. „Pizda", pomyślałam sobie, wieszając kurtkę na oparciu krzesła.

Pan Lafferty powitał wszystkich, po czym przedstawił mnie pozostałym uczniom i zachęcił, żebym powiedziała coś o sobie.

— Cóż... — zaczęłam niepewnie. — Tak, jak już wiecie, nazywam się...

„...z ciebie laska, mogłabyś mi ssać fiuta całą..."

„...ciekawe, skąd przyjechała..."

„...niech ten dzień się już skończy..."

„...Campbell ma takie śliczne oczy..."

„...głupia cipa, wchodzi tu i myśli, że jest Bóg wie kim..."

„...Riley miał rację, wygląda jak..."

„...matka mnie zabije..."

„...niedorozwinięta chyba..."

Rozejrzałam się nerwowo po sali, ale nikt nic nie mówił. Oczy wszystkich wpatrzone były we mnie. Nie wiedziałam, co się dzieje.

„...może będzie ze mną chodzić na..."

Kwiaty w woskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz