Gdy Christian się ulotnił, nie pozostawało mi nic innego, jak iść na swoje zajęcia. Kilka osób powiedziało mi „cześć" po drodze, a ja uprzejmie odpowiadałam — chociaż nie miałam pojęcia, kim byli ci ludzie, albo nie pamiętałam ich imion. Od feralnego poranka przy szafkach nie widziałam nigdzie Adama i poczułam nagłe ukłucie paniki. Im bardziej próbowałam wyprzeć te dziwne wydarzenia ze świadomości, tym chętniej do mnie wracały.
Tego dnia Madame Duchesne przydzieliła mi do projektu semestralnego filigranową Azjatkę imieniem Cecilia, która okazała się być sympatyczną i gadatliwą osobą — chociaż sprawiała wrażenie cichej i nieśmiałej... Od razu złapałyśmy kontakt. Cecilia miała cerę jak porcelana oraz długie, bardzo proste i bardzo gładkie włosy, błyszczące jak liście lauru. Nosiła się natomiast bez większego szału — tego dnia miała na sobie beżową spódnicę za kolano i obszerny sweter pod kolor, który trochę deformował jej naprawdę ładną sylwetkę.
Cecilia naprawdę nazywała się Lee Yuk-Lan i urodziła się w Hong Kongu, a jej rodzice — pochodzący z chińskiej prowincji Guangdong — prowadzili pralnię w centrum miasta. Dowiedziałam się tego wszystkiego w czasie, który miałyśmy teoretycznie poświęcić na obmyślenie tematu naszego projektu.
W czasie przerwy na lunch wraz z tłumem uczniów skierowałam się do gwarnej kantyny, gdzie zapłaciłam za posiłek i zeskanowałam pośpiesznie stoliki w poszukiwaniu jakiegoś dogodnego miejsca do siedzenia. Dostrzegłam Cecilię, machającą do mnie energicznie z drugiej strony sali, podążyłam więc w jej stronę.
Dziewczyna przedstawiła mnie grupie swoich nieco zblazowanych koleżanek, dorzucając ekstra jakieś zdanie lub dwa na ich temat. Odpowiedziałam na kilka zwyczajowych pytań, które zadaje się nowo poznanym osobom, a potem zamilkłam, koncentrując się na jedzeniu. Dziewczyny natychmiast powróciły do poprzedniego tematu rozmowy — Gwendolen Townsend. Miałam problem z przełknięciem sałatki z tuńczykiem, gdy dowiedziałam się, że „Leni" była ich koleżanką.
Tamsin, koścista dziewczyna z wydatnymi obojczykami i aparatem ortodontycznym — która wyglądała, jak gdyby w ogóle nie magazynowała tkanki tłuszczowej — okazała się jedną z osób, które tamtego wieczoru wybrały się z Gwendolen do kina. Po chwili odważyłam się zapytać Tamsin o moment, w którym podwoziły Leni pod dom.
— To był późny wieczór, bo poszłyśmy na ostatni seans Avengersów. Byłyśmy strasznie podekscytowane, zwłaszcza Brittany, bo kocha się w Chrisie Evansie na zabój. Leni miała wtedy trochę gorszy okres, wydawała się przygnębiona... ale po filmie odzyskała humor. Brittany obiecała, że odwiezie mnie i Leni do domu, ale jej volkswagen był w warsztacie, a rzęch, który dostała od rodziców w zastępstwie, nie mógł podjechać pod górę, bo zagotowałby mu się płyn w chłodnicy... czy coś takiego. Leni powiedziała, że to nie problem, żebyśmy podrzuciły ją na róg Franklin i Hill. Mówiła, że chętnie się przejdzie przed snem, a stamtąd miała jakieś dziesięć minut spacerem do domu. Więc ją wysadziłyśmy na światłach i pojechałyśmy dalej... i to był ostatni raz... jak... — w tym momencie głos Tamsin załamał się i dziewczyna rozpłakała się nad tacką z jedzeniem, a siedzące najbliżej niej koleżanki zaczęły ją pocieszać.
— Brittany cały ranek przepłakała w łazience — powiedziała Kendra, wygolony na łyso klon Sinéad O'Connor. — Jej mama musiała po nią przyjechać i zabrać ją do domu. Czuje się odpowiedzialna za tę całą sytuację, chociaż mówiłyśmy jej, że to nie jej wina...
— Wyspa Zwiastowania Pańskiego jest spokojnym miejscem — dorzuciła Cecilia. — To nie Nowy Jork, nie boimy się, że ktoś nas tutaj napadnie w ciemnej alejce... albo w drodze do domu... bo takie rzeczy się tu po prostu nie dzieją... Nikt się nie spodziewa, że wysadzi koleżankę w pobliżu domu, a ta nagle rozpłynie się w powietrzu...
CZYTASZ
Kwiaty w wosku
ParanormalPraca wyróżniona w konkursie literackim "Splątane nici", organizowanym przez @glnozyce (2019, kategoria: PARANORMALNE). Rzucona na wody Pacyfiku wyspa kusi Poppy obietnicą nowego życia i poczuciem stabilności, utraconym po rozwodzie rodziców. Siedem...