III

67 11 0
                                    


Adam zaczepił mnie przy mojej szafce z samego rana. Nie wyglądał na zadowolonego, ale próbował to zamaskować — z żenująco beznadziejnym efektem.

— Hej, Penelope... — zagadał mnie z fałszywym uśmiechem, opierając się o sąsiednią szafkę. — Wystawiłaś mnie, blondyneczko.

Ignorowałam go z konsekwencją godną Dalajlamy, dopóki nie zablokował stopą drzwi mojej szafki. Spojrzałam na niego wówczas z miną mówiącą ni mniej, ni więcej, tylko „chyba, kurwa, kpisz".

Adam... — przypomniałam sobie jego imię bez problemu. — Czego chcesz?

— Wczoraj w Lady Bay's? — zapytał mnie, jak gdyby było to towarzyskie wydarzenie sezonu. — Mieliśmy tam iść razem.

— Myślałam, że powiedziałeś...

— Wiem, co powiedziałem. Byliśmy umówieni — zaskoczył mnie jego ton, wyjątkowo napastliwy i nieprzyjemny.

— Nie przypominam sobie — odparłam bez cienia złośliwości. — A teraz zabierz tę stopę...

— Nie lubię być tak traktowany.

— No widzisz... — żachnęłam się. — Ja też nie. Zabierz tę stopę, proszę.

— Słodziaku, co jest? — Adam interweniował, próbując mnie dotknąć, ale instynktownie się odsunęłam.

Adamowi się to nie spodobało. Rozjuszył się jeszcze bardziej.

— A co tak właściwie jest między tobą, a Campbellem? Ruchacie się...?

— Nic ci do tego... — syknęłam oburzona, czując, jak raptownie opuszcza mnie spokój.

— Wydawało mi się, że jasno sprecyzowałem swoje zamiary...

— Adam, zabierz z łaski swojej tę stopę — zaczynałam gotować się ze złości.

— Mów, co jest między wami...

ODPIERDOL SIĘ!

To wydarzyło się w ułamku sekundy. Drzwi szafki, przy której stał Adam, otworzyły się i z impetem rąbnęły go w tył głowy. Ciało chłopaka łupnęło o posadzkę. Z rany na jego potylicy zaczęła sączyć się krew.

— Adam...? — szepnęłam przerażona, widząc krew. — Boże, Adam!

Mój krzyk zaalarmował jednego z nauczycieli, który podbiegł do Adama. Zjawili się też jacyś uczniowie, ktoś dzwonił na pogotowie.

— Co tu się dzieje? — zagrzmiała nauczycielka, materializując się przy nas.

Spojrzała na mnie z błyskiem złości w oku.

— Ty! Jak się nazywasz?

— Ponsonby... Penelope... — wyjąkałam.

Jak?!

— Penelope Ponsonby. Nie wiem, co tu się stało, próbowałam otworzyć szafkę i... — już miałam zacząć się tłumaczyć, kiedy spojrzałam na korytarz... i zamarłam.

Sąsiadujące z moją szafki były otwarte, ich drzwi wisiały smętnie w zawiasach albo całkiem wypadły. Podręczniki, papiery i rzeczy osobiste uczniów walały się po podłodze. Nie potrafiłam uwierzyć w to, co widzę.

— Czy to jakiś głupi żart?! — warknęła do mnie nauczycielka, odciągając mnie na bok.

— Przysięgam, nie wiem, co się stało... — czułam wzbierające w moim gardle przerażenie. — Ja po prostu tu stałam i nagle...

Kwiaty w woskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz