Czy wiecie, że w pewnym afrykańskim plemieniu na jednego niemowlaka przypada aż czternastu dorosłych, którzy się nim opiekują? W moim małym, prywatnym, warszawskim plemieniu dorosłych jest raptem dwóch, więc to oczywiste, że fanfików powstaje mniej niż w takiej Afryce. I ja naprawdę żartowałam z tymi dwoma rozdziałami na rok! Dlatego trzeci rozdział trafi na pewno jeszcze w 2018 roku, a to dzięki temu, że poniższy jest podzielony na dwie części, ha! (I druga część jest niemal ukończona, ale znacie mnie na tyle, by wiedzieć już, że to wcale nie przesądza, że zaraz ją skończę i wrzucę.)
Witam cieplutko nowych czytelników, których się trochę pojawiło od czasu publikacji ostatniej części! Dziękuję również za wszystkie gwiazdki, komentarze i polubienia. Ja to wszystko widzę i się cieszę bardzo mocno, ocierając przy tym z koszuli ulany pokarm mojego syna.Dzisiaj wreszcie przyspieszamy tempa, można powiedzieć, że jesteśmy w kulminacyjnym punkcie opowiadania. Bawcie się dobrze!
[PS Jestem przerażona liczbą literówek w poprzednich rozdziałach, więc w tzw. wolnym czasie będę sukcesywnie wprowadzała poprawki w poprzednich częściach.]
Walentynki w Instytucie zaczęły się w tym roku tak, jak zwykle. Od dzwonka do drzwi.
Jean, jeszcze w piżamie, otworzyła drzwi. Dopiero po dłuższej chwili za gigantycznym bukietem czerwonych róż dojrzała niewysokiego, chudego kuriera. Odebrała od niego pachnącą przesyłkę, zamknęła cicho drzwi i z uśmiechem na ustach pomaszerowała do kuchni, gdzie wszyscy byli w trakcie śniadania.
- Scotty w tym roku się postarał – beznamiętnie skomentowała Tabitha znad miski płatków.
- Prawda? – przytaknęła z uśmiechem Jean, z zachwytem przyglądając się kwiatom.
- Piękne są – dodała rozmarzonym tonem Kitty. – Popatrz, jest bilecik.
- Serio, Scott? – Bobby wywrócił oczami i spojrzał z dezaprobatą na czerwieniącego się Scotta. – Mieszkasz z nią pod jednym dachem i zamiast się normalnie odezwać i wręczyć jej osobiście kwiaty, wysyłasz kuriera i na dodatek dodajesz liścik?
- Jesteś równie romantyczny co pieniek drewna – sarknęła Kitty. – Scott totalnie się postarał, a ty...
- Właściwie to nie ode mnie bukiet – wydukał wreszcie Scott. Wszyscy spojrzeli najpierw na niego, potem na róże, a potem na pąsowiejącą Jean. – Ja jeszcze nic nie...
- Och, po prostu sprawdźmy od kogo to – przerwała mu Jean, nerwowym ruchem sięgając po bilecik. Na niewielkiej kopercie wielkimi, koślawymi literami napisane było imię.
- Huh – powiedziała Jean po dłuższej chwili. – To do ciebie – oznajmiła i wręczyła bukiet Kitty. Ta nieomal się zakrztusiła sokiem, ale wstała i podeszła do równie zaskoczonej Jean.
- Niby kto...? – Pytanie zawisło w powietrzu. Kitty sięgnęła po kopertę i wyciągnęła z niej gęsto zapisaną kartkę. Jean niezbyt elegancko zaczęła czytać jej przez ramię. Po jej minie można było wnioskować, że nie jest zadowolona z treści liściku.
- I co, Kitty? Od kogo to? – spytała Tabby.
- Od Lance'a – odparła Kitty, delikatnie się uśmiechając.
- No czas najwyższy, by ten palant przeprosił za to, co zrobił w sylwestra – skomentowała Amara.
Przez chwilę zapanowała cisza, którą wreszcie przełamał Kurt.
- Formą przeprosin za atak na gości gubernatora i zniszczenie budynku miałby być bukiet kwiatów dla Kitty...? – spytał, unosząc brew ze zdziwienia.

CZYTASZ
Oswój mnie
FanfictionCzy dziewczyna, która jest skazana na samotność, ma prawo do miłości? Czy to jej moc jest problemem, czy może ona sama wytyczyła granice, których boi się przekroczyć? Co się stanie, gdy do jej uporządkowanego świata wkroczy ktoś, kto nie respektuje...