Powinna być wściekła. I w dużej mierze to właśnie czuła, ale gdzieś pod tymi wszystkimi wyzwiskami ciskanymi w myślach w stronę Gambita, tliło się coś jeszcze. Był to strach, wstrzymujący oddech i powodujący ból w klatce piersiowej.
Początkowo nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego tak się czuje. Wina Gambita była ewidentna: naruszył jej przestrzeń osobistą, wykorzystał przewagę stanowiska mentora, zrobił coś wbrew jej woli. Gdyby Logan o tym wiedział, kawałki Gambita wisiałyby na każdym drzewie w okolicy. Ale Logana nie było. Zresztą, Rogue zastanawiała się, czy rzeczywiście powiedziałaby mu o tym wszystkim. Z tej samej przyczyny, dla której nie miała zamiaru iść do profesora: mogło się okazać, że ten cholerny Cajun ma rację. I właśnie świadomość tego faktu powodowała to nieprzyjemne ciążenie w klatce piersiowej.Sam pocałunek nie był zły. Do diabła, był cholernie dobry. Choć, oczywiście, Gambit nie powinien tego robić. To było niemoralne i nieetyczne, a przynajmniej będzie takie do czasu, aż Rogue skończy liceum. Mimo to co chwilę dotykała swoich ust opuszkami palców, jakby nie mogąc uwierzyć, że jeszcze godzinę temu były one całowane przez najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego znała. Z trudem jej to przechodziło przez myśl, ale taka była prawda: Gambit był w jej typie.
Ale to wszystko i tak traciło na znaczeniu, gdy przypominała sobie jego słowa: „już za chwilę zostaniesz sama, otoczona ludźmi, którzy się ciebie boją, lub którzy pogodzili się z tym, że do końca życia nie będziesz mogła nikogo dotknąć". Nawet gdy próbowała już o tym nie myśleć, znowu słyszała w swojej głowie jego cichy, spokojny, poważny głos.
Miała wtedy ochotę cisnąć czymś w ścianę. Bo przecież to nie jest prawda? Zadawała sobie to pytanie raz po raz, szukając kolejnych argumentów. Profesor jej pomagał. Cały zespół wspierał. Wciąż szukali sposobów na opanowanie jej mutacji. Ona też się starała.
Kiwała głową, zgadzając się z tymi wszystkimi argumentami, a mimo to czuła, jak bardzo się oszukuje.
Profesor coraz częściej odwoływał bądź przekładał jej sesje terapeutyczne. Było ich coraz mniej, aż ich ilość spadła do jednej tygodniowo, podczas której i tak koncentrowali się na łataniu dziur i łagodzeniu skutków, a nie szukaniu rozwiązania. Porządkowanie cudzych wspomnień powodowało tylko coraz większe migreny. Jedyną przydatną umiejętnością było stawianie blokad pozwalających się wyciszyć, ale od pokonania Apocalypso wszystkie jej świadomości zyskały na sile, a niećwiczone blokady pozostawały wciąż na tym samym, niewystarczającym już poziomie. To tak, jakby mieć zapalenie płuc i przyjmować jedynie leki na gardło.
Zespół pewnie wciąż wierzył w nią i w to, że opanuje swoją mutację, ale – bardzo roztropnie, co musiała przyznać – traktował ją i tak z ograniczonym zaufaniem. Jakby chcieli powiedzieć, że jasne, Rogue, kumplujemy się, wszystko będzie spoko, ale na wszelki wypadek trzymajmy się w pewnej odległości. Co jej również odpowiadało. I to właśnie prowadziło do nieprzyjemnej konkluzji, że Gambit miał rację. Że tak było jej wygodniej i nie chciała podejmować wysiłku, by ujarzmić mutację.
Poczuła pukanie w ramię. Niechętnie otworzyła oczy, zdjęła słuchawki i spojrzała na Kitty.
- Wszystko w porządku? – usłyszała pytanie. Kitty obserwowała ją uważnie swoimi wielkimi orzechowymi oczami [w Evo były niebieskie, ale w tej kwestii polegam na kanonie komiksowym, btw – w Evo Rogue miała szare oczy, co zupełnie jest dla mnie nie do przyjęcia].
- Tak, muszę odpocząć po sesji – mruknęła Rogue, kładąc głowę z powrotem na poduszkę. Jak tylko wróciła do pokoju, położyła się na łóżku tak jak stała i włączyła iPoda. Miała tylko nadzieję, że jej oczy były już normalnego koloru.
CZYTASZ
Oswój mnie
FanficCzy dziewczyna, która jest skazana na samotność, ma prawo do miłości? Czy to jej moc jest problemem, czy może ona sama wytyczyła granice, których boi się przekroczyć? Co się stanie, gdy do jej uporządkowanego świata wkroczy ktoś, kto nie respektuje...